Na tym etapie, wystarczy skonstatować, że właśnie w psychozyntezie znalazłem wszystko, co mnie wydaje się składowymi prawdziwie dobrej psychologii:
1. Autonomię;
2. Neutralność filozoficzną i
3. Rzetelność.
A mnie przynajmniej to wystarczy.
W ostatniej notce starałem się rozprawić z mitem o rzekomej dominacji freudyzmu na polu psychologii i to było łatwe, bo znacznie łatwiej jest krytykować, niż budować. Dzisiaj postaram się zatem zrobić coś ambitniejszego i zaproponować jakąś konstrukcję, mianowicie: powiedzieć, co uważam za psychologię twórczą, pozytywną, życiodajną, słowem: dobrą; dobrą dla człowieka i jego natury.
Zacznijmy od definicji: czym jest psychologia? Wydaje mi się, że można ją opisać w następujący sposób, korzystając z rewelacyjnego rozróżnienia zaproponowanego na polu filozofii nauki przez Jacques'a Maritaina: psychologia jest nauką empirologiczną (opisującą zjawiska i łączności między nimi), której przedmiotem jest ludzki umysł; nie w kontekście społecznym, politycznym, czy jakimkolwiek innym, ale właśnie jako taki, w swoim indywidualnym bycie (choć, oczywiście, nieujęty w SAMEJ swojej indywidualności).
Ta definicja daje nam kilka bardzo prostych kryteriów, dzięki którym możemy osądzać wartość różnorakich teorii psychologicznych. Wynika z niej bowiem, iż psychologia, aby dobrze spełniać swoje zadanie, musi być:
1. Osobna/autonomiczna, to znaczy mieć własny warsztat, metody i "słownik". Nie może być po prostu socjologią, kulturoznawstwem, biologią, fizyką czy nawet neurologią lub psychiatrią zastosowaną do wyjaśniania ludzkiego umysłu, bo wtedy byłaby właśnie socjologią, kulturoznawstwem, biologią, fizyką neurologią lub psychiatrią, a nie psychologią.
2. Neutralna filozoficznie, to znaczy: abstrahująca od wyjaśniania świata na płaszczyźnie ontologicznej, przez pryzmat pojęć podstawowych takich jak byt, natura czy cel wszechświata. Oczywiście, nie oznacza to, z jednej strony że psycholog nie może mieć własnych przekonań, ani nawet z nich okazjonalnie korzystać; i z drugiej strony -- nie oznacza to również, iż rzetelna obserwacja psychologiczna nie może sugerować pewnych rozwiązań metafizycznych. Natomiast na pewno psycholog nie może ani z takich rozwiązań korzystać, ani ich głosić, jako psycholog, podobnie jak każdy profesjonalny biolog rozumie, że (na przykład) teoria ewolucji gatunków nie pozwala sformułować żadnych bezpośrednich wniosków na temat istnienia lub nieistnienia uznawanej w skotyzmie różnicy formalnej między różnymi naturami bytu indywidualnego.
3. Rzetelna, to znaczy: maksymalnie (totalnie) empiryczna i niedogmatyczna. Podobnie jak każda inna nauka, psychologia nie może zakładać istnienia pewnych faktów albo odrzucać istnienia innych tylko dlatego, że nie zgadzają się one z pewną wizją świata i życia.
Czy istnieje psychologia, która spełnia te wszystkie warunki, a przynajmniej (co wydaje się nader stosowne w ludzkiej kondycji) stara się je spełnić? Oczywiście -- i to w całkiem sporej ilości szkół. Przykładem może być na przykład psychologia humanistyczna (Erich Fromm), egzystencjalna/egzystencjalistyczna (Viktor Frankl, Rollo May i inni) czy analityczna (Jung). Mimo wielu różnic zachodzących między tymi szkołami (jak i również czasami animozjami na tle osobistym), wszystkie te trzy wielkie nurty w psychologii interesują się właśnie umysłem jako umysłem i starają się oddać mu sprawiedliwość, a zatem spełniały pierwszy warunek naszej definicji. Problem polega jednak na tym, że niekiedy przedstawiciele tych szkół psychologicznych albo "grzeszyli" poniekąd jeśli chodzi o punkt 2 i 3, to znaczy: czasami dawali nieco zbyt duże pole własnym przekonaniom, albo nie dość mocno akcentowali pewne fakty, dlatego też -- przy całym szacunku do tych szkół i ich wybitnych przedstawicieli -- wydaje mi się, że pewne rzeczy można by poprawić lub zrobić nieco lepiej. I nurtem psychologiczny, który moim zdaniem robi lepiej to, co inni robią dobrze, jest nieznana niestety szerzej w Polsce psychosynteza Roberto Assagiolego.
Roberto Assagioli (1888-1974) ukończył psychiatrię na Istituto di Studii Superiori Pratici e di Perfezionamento we Florencji w 1910 roku. Klasyczna psychiatria tamtego czasu nie spełniała jednak jego oczekiwań, dlatego w związku z tym postanowił ubiegać się o wyjazd zagraniczny celem zgłębienia psychoanalizy Zygmunta Freuda. Po długich staraniach wniosek ten został rozpatrzony pozytywnie i Assagioli wyjechał do Zurychu, gdzie zapoznał się z systemem austriackiego lekarza. Po powrocie do Włoch założył pierwszy gabinet psychoanalityczny, tym niemniej, ostatecznie freudyzm również go rozczarował (głównie ze względu na nieskuteczność terapeutyczną), przez co włoski psycholog postanowił rozwinąć własny system, wolny, jak sam pisał, od psychoanalitycznego dogmatyzmu. Jego starania przerwał wybuch wojny, podczas której został w 1940 roku skazany na 27 dni aresztu za nawoływanie do wyjścia Włoch z konfliktu, a następnie stracił rodzinny majątek i 28-letniego syna. Te trudne doświadczenia nie złamały jednak jego ducha i po podpisaniu pokoju Assagioli ponownie przystąpił do pracy, ostatecznie tworząc własny system psychologiczny, którego promocji i doskonaleniu poświęcił resztę życia, podróżując i wygłaszając wykłady na całym świecie.
Jaka jest istota systemu Assagiolego? Oczywiście tutaj możemy to sobie wyłącznie przybliżyć, tym niemniej wydaje mi się, że można to zrobić względnie dokładnie; ponieważ, w przeciwieństwie do wielu innych szkół, system ten jest wyjątkowo prosty, opiera się bowiem na jednej podstawowej obserwacji, mianowicie: obserwacji tego, co Assagioli nazywał "Ja", "Jaźnią" albo "wyższym Ja".
Rozumowanie przebiega mniej więcej w ten sposób: introspekcja pokazuje, że człowiek jest w stanie zdystansować ("zdez-identyfikować") się od właściwie wszystkich elementów swojego bytu. Wskazuje na to nasza zdolność do obiektywnej obserwacji, ponieważ to, co obserwowane, musi być różne od obserwatora. Człowiek jest w stanie obserwować własne ciało i zachodzące w nim procesy -- nie jest zatem swoim ciałem. Może obserwować, jak gdyby z zewnątrz, swoje uczucia, a zatem nie jest swoimi uczuciami. Może, wreszcie, obserwować swoje myśli, a zatem nie może zostać zredukowany do tych myśli, a zatem i swojej "codziennej" świadomości, która zasadniczo stanowi właśnie element tego "strumienia". Kim zatem jest? Odpowiedź, której udziela Assagioli, jest naraz prosta i trudna: jest sobą, to znaczy: ja, to znaczy: wyższym (innym od "codziennego") ja, to znaczy: podmiotem, to znaczy: centrum świadomości (i tak dalej). Te określenia można mnożyć i każde jest równie dobre, jeżeli rozumiemy, o co chodzi, i równie bezużyteczne, jeżeli tego nie rozumiemy. A zrozumieć możemy wyłącznie doświadczalnie. Włoski psycholog nie definiował bowiem bynajmniej natury owego "ja" -- to bowiem oznaczałoby wejście na pole filozofii bądź religii. Psychologii wystarczy stwierdzić, że owo "ja" istnieje. Interpretacje mogą być lepsze lub gorsze, ale nie wchodzą one w obręb empirycznej psychologii.
Ta obserwacja stanowi centrum, z którego psychosynteza bierze swój początek i do którego wraca. Po pierwsze, należy owo "ja" obserwować i określić, jak ono funkcjonuje, jakie ma potrzeby, wymagania i jak się ustosunkowuje do innych elementów umysłu (psychologia robi to w sensie ogólnym, terapia -- indywidualnym). Po drugie, uwolnić je od wpływów zewnętrznych, szczególnie wpływów nieświadomości -- niższej, instynktowo-popędowej, środkowej -- automatycznej, wyższej -- kreatywnej i wreszcie zbiorowej) i zapewnić mu centralne miejsce w ludzkim życiu. Po trzecie, gdy się to już uczyni, należy odwrócić (jak gdyby) ten proces i z poziomu owego wyższego ja "schodzić" na coraz niższe warstwy umysłu i przemodelować je stosownie do wymagań owej centralnej zasady. Przemodelować -- albo zsyntetyzować, dokonać syntezy; stąd i nazwa całej szkoły. Można zaś to zrobić, ponieważ najważniejszą cechą wyższego ja jest -- wolność; jeżeli bowiem jesteśmy w stanie się od czegoś dezidentyfikować, to możemy to również kontrolować, oczywiście w większym lub mniejszym stopniu, w zależności od tego, jak daleko jesteśmy na drodze osobistego rozwoju. Z tego też względu, psychosynteza jest również w znacznym stopniu psychologią woli -- obserwacji woli, rozumienia zasad jej działania, no i wreszcie ćwiczenia jej siły, tak aby stała się ona dla nas skutecznym narzędziem autokreacji i poszukiwania szczęścia.
Na tym właściwie mogę ten wstępny opis zakończyć. Oczywiście, nie wyczerpuje on bynajmniej bogactwa, jakie niesie ze sobą psychosynteza. Siedem funkcji psychicznych, rozwinięta typologia, genialne pojęcie "podosobowości", wspaniałe (ponieważ naraz otwarte i zdrowo sceptyczne) analizy z dziedziny psychologii duchowości, religii, a nawet parapsychologii -- to i wiele więcej to właśnie owe niezgłębione skarby, na które natrafi w dziełach Assagiolego każdy, kto będzie miał wolę (nomen-omen) zainteresować się tym tematem. Na tym etapie, wystarczy skonstatować, że właśnie w psychozyntezie znalazłem wszystko, co mnie wydaje się składowymi prawdziwie dobrej psychologii:
1. Autonomię;
2. Neutralność filozoficzną i
3. Rzetelność.
A mnie przynajmniej to wystarczy.
Oczywiście, nie oznacza to, że nie istnieją na świecie inne dobre szkoły psychologiczne. Wspomniałem przecież o trzech z nich, znajdzie się więcej, na przykład (i chyba przede wszystkim) psychologia transpersonalna genialnego Abrahama Maslowa, na którego Assagioli obficie się powoływał. Sam zainteresowany zresztą podkreślał (i to jest naraz dowód na badawczą rzetelność i intelektualną uczciwość), że jest system nie rości sobie pretensji do jakiejś "ostateczności"; że stanowi tylko pewien schemat, przybliżony opis owej rzeczywistości, jaką jest ludzki umysł -- no i że inni psychologowie również zaproponowali w tej kwestii bardzo dobre opisy. Wynika to poniekąd logicznie z samej natury przedmiotu, którym zajmuje się psychologia, a który stanowi przecież pewną niezgłębioną głębię, nieporównywalnie bardziej złożoną, niż jakikolwiek komponent rzeczywistości fizycznej. Stąd i pewna paradoksalna natura rzetelnej pracy terapeutycznej, którą najlepiej chyba wyraził w "Towards a Psychology of Being" wspomniany Maslow, cytatem z którego proponuję tę notkę zakończyć:
"Co do istoty z premedytacją odrzucam łatwe współczesne rozróżnienie pomiędzy zdrowiem i chorobą, przynajmniej jeśli chodzi o warstwę objawów. Czy choroba oznacza, że się ma objawy? Otóż moim zdaniem choroba może oznaczać to, że się nie ma objawów, kiedy się je mieć powinno. Czy zdrowie oznacza brak symptomów choroby? Nie zgadzam się. O których ze stacjonujących w Auschwitz czy Dachau nazistów możemy powiedzieć, że byli zdrowi psychicznie? Czy tych, których męczyły wyrzuty sumienia, czy tych, którzy byli szczęśliwi, beztroscy i bez najmniejszego poczucia winy? Czy w takich warunkach możliwe było dla prawdziwie ludzkich ludzi nie mieć poczucia konfliktu, nie cierpieć, nie popaść w depresję, nie doświadczać napadów furii -- i tak dalej? Jeśli ktoś mi mówi, że ma problemy osobowościowe, równie dobrze mogę odpowiedzieć: 'Wspaniale!' albo 'Bardzo mi przykro'. Wszystko zależy od powodów. Jak się zdaje, niektórzy mają dobre powody, a inni złe [...] Podobnie jest z kwestią konieczności smutku i cierpienia. Jej również musimy stawić czoła. Czy rozwój i samospełnienie są możliwe bez bólu, smutku, żalu i wewnętrznego chaosu? Jeśli czasami są one nieuniknione, to do jakiego stopnia? Ale jeśli smutek i cierpienie czasami okazują się konieczne dla rozwoju osoby, musimy oduczyć się traktować je automatycznie jako coś negatywnego. Niekiedy mogą być one wręcz dobre, jeżeli chodzi o ich ostateczne skutki. Nie pozwalać ludziom przepracować swojego bólu, chronić ich przed nim za wszelką cenę, może okazać się formą swoistej nadopiekuńczości, stanowiącej wyraz braku szacunku dla integralności, najgłębszej natury i przyszłego rozwoju jednostki" ("A. Maslow, "Towards the Psychology of Being", Kobo, ss. 5-6 rodziału 1).
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości