Ponieważ w ostatniej notce poczyniłem odniesienie do tej skądinąd kontrowersyjnej osoby, wydaje mi się, że warto wyjaśnić, co naprawdę o nim myślę; szczególnie, że Freud jest współcześnie niemalże kulturową osobistością. Większość ludzi mówi "psychologia", a myśli "Freud". Nie jest to jednak podejście ani słuszne, ani prawdziwe.
Ponieważ w ostatniej notce poczyniłem odniesienie do tej skądinąd kontrowersyjnej osoby, wydaje mi się, że warto wyjaśnić, co naprawdę o nim myślę; szczególnie, że Freud jest współcześnie niemalże kulturową osobistością. Większość ludzi mówi "psychologia", a myśli "Freud". Nie jest to jednak podejście ani słuszne, ani prawdziwe.
Zacznijmy od samego systemu Freuda, ale tylko w ramach pewnego przypomnienia, bo jest to system znany i jednocześnie bardzo prosty. Jak wiadomo, epokowym wkładem dokonanym przez austriackiego lekarza w rozwój współczesnej koncepcji człowieka (ale na bazie badań innych psychiatrów, np. Pierre'a Janeta) było wyróżnienie i opisanie tego, co znajduje się w życiu psychicznym poza świadomością (jest nieświadome, a raczej nie-w-pełni-uświadomione), ale nieustannie na ową świadomość oddziałuje. Freud uważał, że do zbioru tych nieuświadomionych treści psychicznych należy to, co w człowieku "niskie", czy niższe od rozumu -- instynkty, emocje, żądze, kompleksy -- dlatego też sytuował tę sferę psychiki właśnie niżej od świadomości, poniekąd "pod" nią; stąd i jej tak znana powszechnie nazwa -- podświadomość (drugą nazwą jest "id" -- "to"). Popędem dominującym i determinującym podświadomość uczynił natomiast energię seksualną, którą zidentyfikował z energia psychiczna w ogóle -- z libido. Życie ludzkie według Freuda stanowi poniekąd epopeję, w której owo nieuświadomione, częstokroć w wyniku kulturowo warunkowej represji (czyli swoistego "zepchnięcia" danej treści do pola nieświadomości) stara się przebić do pola świadomego ego. Jeżeli ten proces również jest nieuświadomiony, prowadzi on do powstania neuroz -- dlatego też wymaga interwencji terapeutycznej. Zadaniem terapeuty jest zatem wydobyć na światło dzienne owe wszystkie nieuświadomione treści, uświadomić je pacjentowi, a następnie doprowadzić do procesu ich "sublimacji" (swoistego naraz wyładowania i "wywyższenia") w działalności świadomej, na przykład na polu kulturotwórczym, społecznym czy politycznym. W późniejszym czasie, Freud wzbogacił swoją teorię o dwa elementy: obok pędu seksualnego ("Erosa") wyróżnił pe ku destrukcji (mianowany przezeń "Tanatosem"), a do schematu id-ego wprowadził jeszcze "superego", czyli zinternalizowane wymagania kultury, w której człowiek się wychowuje, ale nie zmieniło to zasadniczo całości jego myśli (aczkolwiek należy zaznaczyć, że niektórzy z jego uczniów, przede wszystkim Erich Fromm, mieli w tej sprawie zdanie odmienne).
So far so good, jak to mawiają Anglicy. Niestety, w tym również momencie zaczynają się różne problemy, które stanowią istną plagę systemu Freuda. Szybko zauważyli to zresztą sami jego uczniowie, przede wszystkim Carl Gustav Jung i Roberto Assagioli, którzy, mimo iż wstępnie zafascynowani swoim mistrzem, szybko zaczęli dostrzegać, że jego teorie przynoszą bardzo mizerne rezultaty kliniczne. Podsumowując tutaj ich krytykę, można ją sprowadzić do czterech zasadniczych punktów:
1. Przesadna seksualizacja człowieka. Nawet intuicyjnie można wyczuć, że utożsamienie całej energii psychicznej z popędem seksualnym jest dość daleko idącym "skokiem" intelektualnym. Praktyka psychologiczna potwierdza tę intuicję i z cała pewnością pozwala stwierdzić, że jest to nie tylko "skok", ale wręcz "żabi skok", dokonany bez należytych podstaw. Energia psychiczna ma różne przejawy, a popęd seksualny jest tylko jedną z nich. Oprócz tego jednak, można wyróżnić jeszcze wiele innych, na przykład pęd ku dominacji i kontroli nad własnym otoczeniem (podkreślał to szczególnie austriacki psycholog Alfred Adler, nazywający go, za Nietzschem, "wolą mocy"; należy jednak zauważyć, że Adler popadł w analogiczną przesadę i uczynił z "wolą mocy" to, co Freud z "Erosem"), pęd twórczy, pragnienie samorealizacji i akceptacji przez innych -- i tak dalej. Libido, zauważał Jung, nie da się sprowadzić do jednej konkretnej manifestacji, ale może się różnicować potencjalnie w nieskończoność. Dlatego też techniki freudowskie, dopatrujące się we wszystkich kompleksach czy neurozach skrytych motywacji o podłożu seksualnym, po prostu się nie sprawdzają i zafałszowują rzeczywistość.
2. Przesadny pesymizm antropologiczny (tę kwestię akcentował zwłaszcza Assagioli). Można powiedzieć, że podstawowym założeniem Freuda jest przekonanie o tym, że wszyscy są "nienormalni", a przynajmniej niezdrowi. Znów, doświadczenie i rozsądek podpowiadają co innego: większość ludzi, owszem, boryka się z problemami, ale nie zmienia to faktu, że ma normalną psychikę, zdolną mniej lub bardziej adekwatnie ustosunkowywać się do rzeczywistości. Większa część problemów psychologicznych nie wynika z neurozy i nie stanowi, w sensie ścisłym, patologii, tylko zupełnie normalne znaki pewnych procesów, z których -- do tego -- znaczna część wiąże się nie z niższymi, ale właśnie wyższymi aspiracjami człowieka, które to (i to jest problem numer 3)
3. Freud kompletnie ignorował, sprowadzając do iluzji i patologicznych efektów socjalizacji -- albo, jako się rzekło, sublimacji energii seksualnych. Znów, nie można tej teorii przedstawić właściwie żadnego argumentu poza tym, że doświadczenie i introspekcja podpowiadają, że tak po prostu nie jest -- i że owe wyższe aspiracje, takie jak poszukiwanie sensu życia, pęd kulturotwórczy, elementy mistyczne czy doświadczenie religijne, są po prostu równie naturalnymi elementami naszego życia psychicznego, co seks i instynkty. Dlatego też Jung nie mówił o podświadomości, ale nieświadomości, jako obejmującej zarówno to, co od świadomej psychiki niższe, jak i to, co od niej wyższe; Assagioli zaś, analogicznie, wyróżniał nieświadomość niższą, obejmującą instynkty, emocje i kompleksy, i wyższą, obejmującą wspomniane wyższe, duchowe pierwiastki.
4. Na koniec, obaj byli uczniowie zarzucali Freudowi, że ze względu na niechęć do owych bardziej duchowych elementów ludzkiego bytu, nie dość mocno doceniał on jego indywidualność. Freud uważał, że to, co nazywamy osobowością, stanowi de facto wyłącznie efekt socjalizacji, produkt stosunków społecznych, a zatem nie ma zakorzenienia w naturze, bo człowiek naturalny jest zasadniczo zwierzęciem. Zarówno Jung jak i Assagioli (ale również np. wybitny twórca logoterapii i więzień obozu koncentracyjnego, Viktor Frankl) stanowczo odrzucali to przekonanie. Rzetelna introspekcja i praca z umysłem wykazuje bowiem, że nie tylko nasza osobowość ma ugruntowanie w naturze, ale stanowi poniekąd najgłębszą warstwę naszego bytu, zdolną integrować i harmonizować wszystkie pozostałe (Jung nazywał owo najgłębsze centrum "Jaźnią", Assagioli -- "Sobością", "Ja" albo "Wyższym Ja").
Wszystkie zaś te cztery zarzuty wracają do -- i wynikają z -- jednego najbardziej zasadniczego, mianowicie: dogmatyzmu. Freud bowiem był dogmatykiem par excellence. Jako wierne dziecko swojego wieku przyjmował światopogląd materialistyczny i scjentystyczny -- i a priori odrzucał wszystko, co do tego światopoglądu nie pasowało, nawet wnioski wynikające z rzetelnej i naukowej obserwacji (poniekąd przypomina to ową słynną maksymę Hegla: "Jeśli fakty nie zgadzają się z moim systemem, tym gorzej dla faktów"). Problem polega na tym, że umysł ludzki stanowi przedmiot tak złożony, skomplikowany i niezgłębiony, że wszelki dogmatyzm musi mieć dla pracy z nim skutki absolutnie tragiczne. Stąd też właśnie bierze się wzmiankowana (i powszechnie obecnie znana) nieskuteczność freudyzmu w praktyce terapeutycznej. Oczywiście, istnieją przypadki osób, którym Freud pomógł, ponieważ zaburzenia na tle seksualnym również się zdarzają, ale jest ich bardzo niewiele. Z tego też względu psychologia współczesna zasadniczo od Freuda odeszła, a nawet ci psychologowie, którzy do końca się na niego powoływali (tacy jak Fromm czy Erik Eriksson) czynili to wyłącznie z wielką ilością zastrzeżeń, nieustannie starając się poprawić jego koncepcje i przystosować je do wymogów doświadczenia.
Wziąwszy to wszystko pod uwagę, należy stwierdzić, że tak wyraźnie widoczny dzisiaj, i wcześniej wspomniany, obyczaj utożsamiania psychologii i psychoterapii z nazwiskiem Zygmunta Freuda jest rzeczą cokolwiek dziwną -- dlaczego bowiem kojarzyć jakąś naukę z nazwiskiem człowieka, z którego prac nikt już bezpośrednio prawie nie korzysta? Natomiast można łatwo znaleźć odpowiedź na to pytanie; ponieważ choć w środowisku psychologów Freud traktowany jest jako, owszem, pionier, ale o znaczeniu właściwie tylko historycznym, to freudyzm jako system ocalał, a wręcz zrobił zawrotną karierę, na innym polu, na które mimowolnie wchodził, mianowicie: na polu filozofii i nauk o kulturze. To bowiem właśnie filozofowie, przede wszystkim wywodzący się z tak zwanej szkoły frankfurckiej (zwłaszcza Herbert Marcuse) uczynili z Freuda proroka naszych czasów i wynieśli go do poziomu niemalże niekwestionowanego, przynajmniej w pewnych kręgach, autorytetu. Należy jednak zauważyć, że żaden z owych piewców Freuda NIE BYŁ psychologiem i nie prowadził praktyki, a ich motywacje miały charakter czysto pragmatyczny -- jego system stanowił dla nich, ze względu na swój maksymalnie pesymistyczny charakter, swoisty intelektualny taran, przy pomocy którego mogli wyważyć i tak już mocno nadwyrężone bramy tego, co nazywa się obecnie "starym światem" (trzeba dodać, że im się to udało -- i to wprost spektakularnie). Natomiast, należy to mocno podkreślić, ich twórczość i idee mają niezwykle mało wspólnego z naukową, zorientowaną na pacjenta psychologią. Mamy tu do czynienia z intelektualną spekulacją, z filozofią -- jak napisałem wcześniej -- która stroi się w piórka nauk empirycznych. Dlatego też właśnie te wszystkie freudowskie i neofreudowskie teorie wciąż wykorzystuje się raczej w przedsięwzięciach pseudonaukowych, na przykład do interpretacji tekstów literackich, która to procedura tym się charakteryzuje, że bez kryteriów zdrowego rozsądku staje się czysto uznaniowa, a zatem może "udowodnić" dowolną tezę -- i dowolną "obalić".
Tak w każdym razie przedstawia się (oczywiście w skrócie) sytuacja z Freudem, psychologią i tematami pobocznymi. Chciałem poruszyć tutaj ów temat, aby obalić pewne mity i, być może, ułatwić niektórym przynajmniej próbę zmiany nastawienia i przekonania się do owej pięknej, a tak relatywnie wciąż niepopularnej w Polsce dziedziny naukowej, jaką jest psychologia. Oczywiście, szkół psychoterapeutycznych jest całe mrowie i nie każda pomoże każdemu; natomiast z doświadczenia wiem, że to bynajmniej nie są, jak to mówią nasze lokalne chłopy ze swoimi chłopskimi rozumami, "wymysły" czy "bajki" -- i po prostu można sobie pogłębieniem zainteresowań na tym obszarze bardzo pomóc. Kwestię tego, co uważam za najlepszą szkołę psychoterapii, poruszę w następnej notce. Na zakończenie chciałbym tylko podkreślić wielką mądrość drzemiącą w przypisywanej Benjaminowi Franklinowi maksymie, że "lepiej jest wiedzieć, niż nie wiedzieć, ale najgorzej jest wiedzieć -- mało".
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości