https://www.pickpik.com/animals-men-s-agriculture-in-the-country-asia-beef-33904
https://www.pickpik.com/animals-men-s-agriculture-in-the-country-asia-beef-33904
Maciej Sobiech Maciej Sobiech
321
BLOG

Zwierzę "zdycha" czy "umiera"?

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 36
Dla mnie zatem zwierzęta umierają, podobnie jak my -- ale nie mam problemu z tym, gdy ktoś ma odmienne zdanie; podobnie jak mimo iż jestem wegetarianinem, to nie mam problemu z ludźmi, którzy jedzą mięso. Bo ja już taki fajny chłopak jestem. Choć może nie tak fajny, bo za to moje tolerancyjne podejście śmiem domagać się wzajemności -- a doświadczenie nauczyło mnie, że to iście bezczelne roszczenie, wyobrażać sobie, że jest się równym drugiemu człowiekowi.

Kompletnie mnie to nie obchodzi.

Znaczy, trochę obchodzi, ale zupełnie inaczej i z zupełnie innych powodów niż większość. Wyjaśniam.

Zapewne wszyscy znają ów kolejny wielki spór, przetaczający się obecnie przez wolską debatę publiczną. Rozpoczął go prof. Bralczyk, do którego mam skądinąd ogromny szacunek, stwierdzając, że z językowego punktu widzenia zwierzę nie może "umierać", tylko może "zdechnąć". Odpowiedziała mu masa dziennikarzy i inkszego autoramentu osób publicznych raczej niż prywatnych, udowadniając, że wręcz przeciwnie: zwierzęta, tak jak ludzie, umierają, a nie zdychają. Głos w sprawie zabrali chyba wszyscy poza papieżem i standardowo zrobiła się wielka wrzawa, w której "lewaki" i "prawaki" wzajemnie zarzucają sobie, że nie potrafią mówić po polsku.

Boże kochany...

OK, być może trochę w tym sensu jest. Natomiast problem polega na tym, że ten cały sens bierze się z tego, że mamy do czynienia z problemem filozoficznym, a nie językowym. Język odzwierciedla światopogląd i stanowi jego manifestację (oczywiście do pewnych granic). Więc tutaj nie ma kwestii o "poprawność" bądź "niepoprawność" danego wyrażenia, ale o to, czy między człowiekiem a zwierzętami zachodzi jakaś istotna różnica jakości. W tradycyjnym, antropocentrycznym "paradygmacie" (ble...) cywilizacji europejskiej przyjmowało się, że tak, no i stąd rozróżnienie: człowiek, jako istota duchowa, umiera, a zwierzęta, jako niemalże maszyny (a przynajmniej istoty pozbawione świadomości indywidualnej) zdychają. Obecnie ta perspektywa się zmienia i wielu uważa, że takiej różnicy nie ma -- i dlatego też, że można/należy używać do oznaczenia wzmiankowanego zjawiska tego samego słowa, w tym przypadku tego, które nie budzi negatywnych skojarzeń. Zresztą, jeśli ktoś śledzi tę dyskusję, to widzi, że obie strony właściwie to przyznały i cała ta dyskusja nad "językiem" stanowi właściwie swoistą maskę dla dyskusji nad rzeczywistością.

ALE:

Jeśli tak, to o co jest ta cała afera?

Poglądy mają to do siebie, że się różnią. A ludzie mają to do siebie, że wyznają różne poglądy. I, co więcej, w naszej kulturze przyjęte jest, że mają do tego prawo. I tak też każdy ma prawo uważać zwierzęta za ontologicznie niższe od człowieka -- i każdy ma prawo uważać je za ontologicznie równe człowiekowi. A skoro tak, to czy po prostu nie można uznać, że w takim razie każdy ma prawo określać te rzeczy tak, jak sobie chce, i obydwie opcje są równie "poprawne"?

Zapewne można. Tylko po co? Nie byłoby okazji do kolejnej wirtualnej naparzanki i wytykania "tych drugich" palcem na zasadzie: "Patrzcie, jakie świry". A czym jest życie bez "świra", z którego można się pośmiać?

Generalnie mam wrażenie, że większość czasu schodzi ludziom na dyrdymałach. Nagle wyciąga się jakiś problem, OCH!, robi wokół niego aferę, mobilizuje zwolenników, pisze manifesty za i przeciw -- a i tak przecież nikt nikogo do niczego nie przekona, bo taka kwestia natury człowieka i zwierzęcia (choćby) jest czymś zbyt głębokim, aby ktokolwiek poważny zmienił na jej temat zdanie pod wpływem internetowej kupoburzy. 

No i tak upływa ten los; na niczym.

Natomiast, jedna pozytywna rzecz, która może z tego wszystkiego wyniknąć, to (tak mi się przynajmniej wydaje?) zerwanie ze swojego rodzaju "terrorem poprawności", która ogólnie stanowi, mam jako piszący (i kiedyś sporo recenzowany) wrażenie, istną plagę naszego społeczeństwa. Język jest pewnym żywiołem, który trudno opanować, dlatego jeśli chce się komuś dowalić, to się sięga do tej właśnie sfery. Wynika stąd cała masa różnorakich pseudo-reguł, które biorą się nie wiadomo skąd i generalnie, według mojego doświadczenia, służą np. do odrzucania tekstów nielubianych autorów. "Nie zaczyna się zdania od 'więc'", "Nie zaczyna się zdania od 'i'", "Nie mówi się 'w przeciągu czasu'" itd. -- słyszałem i czytałem te "mądrości" nie raz i nie dwa (i nawet nie dziesięć), a przecież żadna z nich nie jest prawdziwa (jak ktoś wątpi, to odsyłam do Poradni Językowej PWN) i stanowi kwestię stylu, a co za tym idzie: gustu, bo nie ma prawie żadnych obiektywnych kryteriów, które pozwalałyby stwierdzić, jaki styl jest lepszy, a jaki gorszy (na Boga, przecież gdzieś kiedyś czytałem, że Gombrowicz był 'fatalnym stylistą"!). Ba, jakby tego było mało, przecież sam widziałem, jak wielu ludzi, którzy napuszali się wysoką znajomością języka polskiego i na widok wspomnianych zabiegów dostawali jakichś ataków, w swoich tekstach popełniało wiele obiektywnych już błędów czysto gramatycznej natury, szczególnie ten (to kolejna plaga), który polega na stosowaniu biernika zamiast dopełniacza po czasownikach typu "nie lubić", "nie kochać", "nienawidzić" i tak dalej. Swoją drogą: nie tak dawno gdzieś czytałem, w tekście zawodowego dziennikarza, że ktoś tam "udzielił wywiad". I co? I nic. No bo to swój, a swoich się nie poprawia. WIĘC jak to jest z tymi regułami?

Jednym słowem: więcej luzu, panowie i panie (szczególnie wiekiem starsi), bo jak się człowiek za dużo napusza, to zaczyna wyglądać śmiesznie.

A jeśli chodzi o samą kwestię stosunku zwierząt do człowieka, tak tytułem zakończenia, to -- swoim obyczajem -- ja przynajmniej jak zwykle wybieram drogę środka, to znaczy: uważam, że różnica ontologiczna między człowiekiem a zwierzętami istnieje, ale nie jest ona prostą różnicą jakości, tylko czymś pośrednim między różnicą jakości a różnicą ilości (świetnie zresztą pisał o tym w książce "The Difference of Man and the Difference It Makes" amerykański tomista Mortimer J. Adler*). Dlatego choć nie należy naszych "młodszych braci" uczłowieczać, to istotnie, powinno się (a przynajmniej można) zmienić nieco zarówno nasz do nich stosunek, jak i sposób mówienia o nich. Dla mnie zatem zwierzęta umierają, podobnie jak my -- ale nie mam problemu z tym, gdy ktoś ma odmienne zdanie; podobnie jak mimo iż jestem wegetarianinem, to nie mam problemu z ludźmi, którzy jedzą mięso. Bo ja już taki fajny chłopak jestem. Choć może nie tak fajny, bo za to moje tolerancyjne podejście śmiem domagać się wzajemności -- a doświadczenie nauczyło mnie, że to iście bezczelne roszczenie, wyobrażać sobie, że jest się równym drugiemu człowiekowi.

Kali mieć, Kali zjeść (ale tylko warzywa, jajka i nabiał). Salut.

Maciej Sobiech

* Według Adlera, między człowiekiem a zwierzęciem zachodzą właściwie wyłącznie różnice stopnia (może poza kwestią samoświadomości, właściwej chyba jednak tylko człowiekowi) -- ale ich ilość i wzajemne relacje generują jednak coś w rodzaju nowej jakości. Jak zwykle zatem, wracamy do prastarej mądrości Indii, głoszącej iż "Duch śpi w przyrodzie".

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj36 Obserwuj notkę

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo