Jeśli chcemy, aby do zawodu nauczycielskiego szli ludzie z pasją, powołaniem i tzw. głową, aby pracowali na 100% i aby ci skuteczni, którzy już tam są, zostali i dawali z siebie wszystko, to trzeba sprawić, aby ten zawód był konkurencyjny na rynku. Czyli: kasa, misiu, kasa. Jak najszybciej i jak najwięcej. Inaczej, czyli przy utrzymaniu zarobków oscylujących wokół pensji minimalnej, będzie tylko gorzej; i nie trzeba być geniuszem, aby to wymyślić.
Dawno nie pisałem o edukacji, to napiszę. Takie info z ostatnich dni. Otóż, jak informuje nas Od rzeczy, matury poszyły najgorzej od lat. Otóż, czytamy, "10 proc. maturzystów, którzy zdawali rozszerzoną matematykę i 18 proc. zdających rozszerzony język polski dostało zero punktów.".
Wśród zdających też, jak to się drzewiej mawiało, szału nie ma. "Średni wynik uzyskany z egzaminu pisemnego z języka polskiego na poziomie podstawowym przez tegorocznych absolwentów wyniósł 61 proc. (wśród absolwentów liceów – 65 proc., wśród absolwentów techników – 56 proc.). Średni wynik z egzaminu z matematyki na poziomie podstawowym to 63 proc. (wśród absolwentów liceów – 68 proc., wśród absolwentów techników – 56 proc.)". Lepiej wygląda to tylko w przypadku języka angielskiego: "średni wynik z egzaminu z języka angielskiego na poziomie podstawowym to 78 proc. (wśród absolwentów liceów – 83 proc., wśród absolwentów techników – 72 proc.)", choć ze względu na specyficzny charakter nauki języków te wyniki też właściwie niewiele mówią, bo nieźle napisać maturę a naprawdę umieć posługiwać się językiem to dwie różne rzeczy, a z doświadczenia wiem, że ogólny poziom angielszczyzny u wolskiej młodzieży jest dużo niższy, niż się zazwyczaj mniema.
Link: https://dorzeczy.pl/kraj/609150/matura-2024-niepokojace-wyniki-egzaminow-maturalnych.html
I co? I w sumie znów niewiele. Stan wolskiej edukacji pogarsza się z roku na rok i wszyscy to wiedzą. Uczniowie się lenią, nauczyciele odchodzą. Ci, którzy zostają, albo robią minimum, albo są przepracowani i... też robią minimum. I co roku wszyscy to obserwują i kiwają głowami -- a potem idą do domu i... zapominają o kwestii do następnego roku, ewentualnie wdrażają różne genialne pomysły, typu kolejne zmiany podstaw programowych, a teraz nawet kontrole i propozycje, aby wszystkich nauczycieli obowiązkowo badał psycholog (z tym się nawet zgadzam, terapia jest potrzebna wszystkim -- ale ciekawe, co by powiedzieli rodzice, gdyby zarządzić obowiązkowe kontrole psychologiczne dla ich bąbelków?; to tak na marginesie, bo to inna sprawa). I jak zwykle nikt nawet nie zająknie się o czymś tak prozaicznym, jak podwyżka, no bo przecież jak to? Podwyżki? Za tak słabe wyniki?
No tak -- właśnie; nie za, ale z powodu takich słabych wyników. Bo w życiu to jest tak, że są przyczyny i są skutki. I słabe wyniki uczniów są skutkiem, nie przyczyną, śmiesznie niskich wynagrodzeń nauczycieli. Jak zawsze zatem, powtórzę tutaj moją etatową mantrę: jeśli chcemy, aby do zawodu nauczycielskiego szli ludzie z pasją, powołaniem i tzw. głową, aby pracowali na 100% i aby ci skuteczni, którzy już tam są, zostali i dawali z siebie wszystko, to trzeba sprawić, aby ten zawód był konkurencyjny na rynku. Czyli: kasa, misiu, kasa. Jak najszybciej i jak najwięcej. Inaczej, czyli przy utrzymaniu zarobków oscylujących wokół pensji minimalnej, będzie tylko gorzej; i nie trzeba być geniuszem, aby to wymyślić.
Swoją drogą, dla mnie sytuacja jest o tyle dziwna, że ja widzę w mojej pracy zupełnie inne nastawienie. Uczę prywatnie i wiem, że ludzie w sektorze prywatnym właśnie są w stanie zapłacić za edukację naprawdę godziwe pieniądze. No więc nie rozumiem -- to po co płacić prywatnie korepetytorom, skoro można by po prostu podwyższyć pensje nauczycielom z budżetu? Ale co ja tam wiem o dylematach prawdziwego życia.
Natomiast, tak tytułem końca, jak zawsze przy podobnych okazjach warto zastanowić się, czy w ogóle potrzebna nam jest edukacja w takim kształcie, jak ją obecnie mamy. Biurokracja, formalizacja, wszechobecna kwantyfikacja, przeliczanie wszystkiego na punkty i procenty -- to naprawdę nie ma wiele wspólnego z prawdziwym, skutecznym życiowo uczeniem się, nie wspominając już o kwestii takiej, jak przyswajane treści. Jestem wielkim zwolennikiem klasycznego wykształcenia ogólnego, ale, umówmy się, ono naprawdę nie jest potrzebne wszystkim. Wszystkim potrzebne są natomiast rzeczy takie, jak życiowa, z jednej strony, zaradność, a z drugiej -- wrażliwość -- i jest na świecie cała masa propozycji, jak sprawić, aby szkoła je przekazywała, takie jak choćby program szkół waldorfskich, Montessori czy pragmatyzm Johna Deweya. Dodam, że wszystkie te programy wnoszą również wiele ciekawych propozycji w kwestii tzw. mierzenia postępów. Dlaczego zatem by nie reformować edukacji w tym kierunku, czyli postawić na życie i realny świat, a nie na abstrakcje i cyferki? W każdym razie można spróbować, bo na pewno wszelka zmiana będzie lepsza od stanu obecnego.
No ale ja tak sobie tylko śpiewam. W każdym razie -- tak to jest z tą edukacją. Dla mnie dobrze, bo potem ktoś musi łatać te dziury. Tylko...
Tylko smutno mi czasami.
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo