Eurowybory za nami i choć obiecywałem sobie, że nie będzie o polityce, to jednak nie mogę się powstrzymać przed krótką refleksją, szczególnie iż dobrze wplata się ona w to, o czym obecnie rozmyślam.
A zatem -- tak na gorąco: tym, co najbardziej uderza mnie w wynikach tych wyborów w Wolsce jest to, że stanowimy chyba ostatni kraj w Europie, który jeszcze wierzy w aktualny kurs Unii. We Francji wygrali antyunijni nacjonaliści, w większości krajów -- ugrupowania konserwatywne, w stosunku do obecnej Unii co najmniej sceptyczne. Wszędzie owe czynniki opozycyjne wobec obecnej polityki naszego protektora dużo zyskały i zaznaczyły swoją obecność. Tymczasem u nas 87% (koło) uzyskały ugrupowania unioentuzjastyczne, a wygrała partia, która za to, aby ją Niemiec poklepał po plecach, jest gotowa sprzedać społeczeństwo z guzikami. Czyli -- "stara" Unia nie chce Unii takiej, jaką jest obecnie. Wolska -- taką właśnie chce. I jest gotowa dużo dla niej ryzykować, bo -- dodajmy -- przecież obecnie unioentuzjazm oznacza także entuzjazm wojenny, na który wszystkie partie mainstreamowe się ścigają, co się zresztą łączy, bo obecna histeria prowojenna ma na celu głównie likwidację wszelkiej potencjalnej opozycji w stosunku do unijnego federalizmu.
Czy to nie jest dziwne? Nie wiem, może i nie. Ale mnie zdziwiło, w związku z czym zacząłem zastanawiać się, w czym leży przyczyna. I tak mi wychodzi, że leży ona nie w czym innym, jak tylko w tym, że Wolacy zajmują się w życiu głównie klęczeniem przed zachodem.
Zachód -- och! -- Zachód! My przecież chcemy do Zachodu! Pragniemy Zachodu, łakniemy Zachodu, jeździmy na Zachód, pracujemy na Zachodzie (a czy i ty byłeś już kiedyś na Zachodzie? -- pamiętam, jak pewna pani próbowała mnie, wiernego syna burżuazji, swego czasu spędzającego prawie każde wakacje we Włoszech, kiedyś złapać na zaściankowości w związku z moim brakiem progresywizmu [ale to inna historia]) -- w każdym razie: pragniemy, łakniemy, pracujemy, jeździmy, ach: Zachód-Zachód-Zachód-Zachód, aż do publicznej żenady, gdy jakiś aktor prawie rozbeczy się na wizji, że on niczego tak w życiu nie pragnął, jak tego, aby go Niemcy i Francuzi traktowali jak równego. Pamięta to ktoś? Ja pamiętam. I trudno wyobrazić sobie lepszy symbol naszej mentalności.
Pamiętam, jak rozmawiałem kiedyś z pewną panią, która perorowała, że Wolska by sobie nie poradziła bez Unii, a bez Niemców nie było tu miejsc pracy...
Pamiętam to, pamiętam tamto... Ja ogólnie mam to do siebie, że dużo pamiętam.
I tak też, zapatrzeni w ten Zachód, który nas tak fascynuje i który uważamy za o tyle lepszy od nas samych i naszej kultury, wierzymy w niego nawet, gdy on sam już przestaje w siebie wierzyć. Podobnie, o ile się orientuję, wyglądało to w państwach kolonialnych, gdzie lokalne elity kompradorskie utrzymywały mentalność Anglii edwardiańskiej, gdy sami Anglicy zaczęli się z niej śmiać.
Natomiast, i o to mi tutaj głównie chodzi, najbardziej uderza mnie to, że nawet ludzie, którzy niby to są do obecnego Zachodu w opozycji, tak naprawdę... nie są do niego w opozycji; tylko tym bardziej jeszcze utwierdzają jego dominację. O co mi chodzi? Ano o to, że jeśli popatrzeć dokładnie w to, co mówi uniosceptyczna część naszego społeczeństwa (a do niej zaliczają się wyborcy prawicy oraz część elektoratu PiSu), to punktem odniesienia krytyki zachodnich społeczeństw pozostaje... Zachód. Ale nie ten "obecny", tylko ten "dawny", ten "prawdziwy", który niby to był zupełnie inny. Problem polega na tym, że on wcale nie był inny, tylko dokładnie taki sam, jak teraz (pod pewnymi względami trochę bardziej) -- imperialny, kolonialistyczny, materialistyczny, bezwzględny i pragmatyczny aż do bólu zębów, z tym że jego udawane chrześcijaństwo, będące w istocie (jak trafnie zauważał Maritain) burżuazyjnym neostoicyzmem, zastąpił hedonizm, ale to zmiana naturalna, bo w życiu psychicznym przeciwieństwa przechodzą w siebie nawzajem. Czyli nawet jak jest antyzachodnio, to musi być prozachodnio. Inne kierunki nie istnieją.
I co? I nic w sumie. Tak sobie śpiewam. Ja nie mam poczucia wspólnoty, więc mnie już to wszystko praktycznie przestało obchodzić. Natomiast lubię różnorodność i rozpoznaję jakąś różnorodność dusz różnych ludów (w odróżnieniu od "narodów" stanowiących jakieś byty realne). Inaczej przeżywają świat Słowianie, inaczej Germanie, inaczej ludy łacińskie (i tak dalej). To jest zdrowe. I trochę przykro mi patrzeć, jak -- i to jeszcze w imię udawanej różnorodności! -- cały ów słowiański sposób przeżywania świata, z jego emocjonalnością, humorami, intuicją i czymkolwiek, co stanowi przeciwieństwo utylitaryzmu, dla nas przecież naturalny, ustępuje właściwie bez walki mentalności germańskiej -- bo to ona przecież w istocie jest owym mitycznym "Zachodem", który tak wielbimy. I obawiam się, że tego się już nie zatrzyma.
Nadzieja w tym, że w naszych czasach wszystkie te grupowe formy tożsamości, jak się przynajmniej wydaje, ogólnie tracą na znaczeniu. Jak pisał Steiner: nasza epoka stanowi epokę michaelicką, epokę jedności globalnej, której historyczne znaczenie zasadza się na przekraczaniu różnic etnicznych, kulturowych, językowych (i tak dalej) ku pełni Człowieka. Z punktu widzenia Człowieka to, co się przekracza, staje się poniekąd drugorzędne (słowiańszczyznę też by trzeba przekroczyć, gdyby to ona dominowała), a jak ktoś tego zrobić nie potrafi, to w sumie również obojętne, w jakiej masie się rozpływa. Dlatego mimo wszystko spoglądam w przyszłość z optymizmem.
Wyrzutek -- zawsze będzie wyrzutkiem.
Masa -- zawsze będzie masą.
Życie -- zawsze będzie dziwne i pełne sprzeczności.
A, cytując Junga, but, który pasuje na jedną stopę, obetrze drugą.
Czyli są pewne stałe. A, jak wiadomo, nawet jak jest źle, ale stabilnie, to nie jest aż tak źle. No i chyba nie jest.
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka