Mój nauczyciel historii z przekonania był komunistą/socjalistą czerwieńszym od maków i nie znosił PiSu całą swoją istotą. A jednak, w tamtym momencie, nie pozwolił na debilne żarty. Rozumiał, że sprawy życia i śmierci są nieskończenie ważniejsze, niż doraźne spory polityczne. I takie poczucie starał się nam zaszczepić.
10.04 to dla mnie, jak i chyba dla całego "narodu", smutna rocznica. Nie wiem dlaczego, ale pamiętam dość dobrze moment samej tragedii. Było zimno i deszczowo, pisaliśmy coś na historii, chyba sprawdzian. Nagle, do klasy ktoś zapukał i wywołał naszego nauczyciela do drzwi. Nastąpiła szybka rozmowa, po której tenże zbladł jak płótno i po dwóch słowach upomnienia, że mamy się zachowywać, wybiegł z klasy. Wrócił po kilku minutach i przekazał nam przerażające wieści. Oczywiście, klasowe bezmóżdża zaczęły zaraz opowiadać "dowcipy" o pieczonej kaczce, ale nasz historyk natychmiast je uciął i wyjaśnił im pewne sprawy. Dalej nie wiem, co się działo; moje wspomnienia rozwiewają się jak mgła.
Ale teraz myślę, że wiem, dlaczego tamten moment pamiętam lepiej niż inne. Otóż mój nauczyciel historii z przekonania był komunistą/socjalistą czerwieńszym od maków i nie znosił PiSu całą swoją istotą. A jednak, w tamtym momencie, nie pozwolił na debilne żarty. Rozumiał, że sprawy życia i śmierci są nieskończenie ważniejsze, niż doraźne spory polityczne. I takie poczucie starał się nam zaszczepić.
Ech, miałem szczęście do was, nauczyciele wy moi. Zazwyczaj zdawałem sobie z tego sprawę. Ale i tak, nigdy nie miałem świadomości, jak bardzo NIE ZDOŁAM wam się nigdy odwdzięczyć...
Tak czy inaczej, mam wrażenie, że sporo się od czasu tamtej mojej lekcji zmieniło. Odeszły w niebyt przekonania o transcendentnym, ponadpolitycznym charakterze śmierci. Prezydent Kaczyński wyraźnie uwiera opozycję, która chyba nigdy nie wybaczy mu, że jako jedyny patrzył realnie na rosyjski imperializm (czy ustosunkowywał się do niego równie realnie, to inna sprawa); a więc i rzeczona opozycja nigdy nie odpuści. Już się zaczęło, jak co roku. Opozycyjne "aktywiszcza" chciały złożyć pod pomnikiem katastrofy smoleńskiej szkalujący zmarłego prezydenta wieniec. Święto*bliwy Hołownia "zapomniał" wymienić pary prezydenckiej przed sejmowa minutą ciszy (no cóż -- czego innego się spodziewać po katoliku?). Co będzie dalej -- znowu "zimny Lech"? Istnieją chyba granice żenady. Niestety, dla duchowych spadkobierców Palikota -- najwyraźniej nie.
Dlatego dzisiaj, jak każdego 10.04, jestem "pisowcem". I ty też nim zostaniesz, jak otworzysz oczy.
Oczywiście, jeżeli będziesz je miał otwarte wystarczająco długo, sympatia do PiSu szybko się skończy. Bo kwestia postawy tej partii wobec katastrofy smoleńskiej też jest, według mnie, trudna do przyjęcia. Paradoksalnie, rozumiem Jarosława Kaczyńskiego, który nie poradził sobie z bólem -- kto by sobie po czymś takim poradził? Ale rozdział kwestii partyjnych od egzystencjalnych powinien obowiązywać na wszystkich poziomach. Robienie z w znacznej mierze osobistej tragedii centralnego wydarzenia życia społecznego, szukanie winnych (oczywiście "moralnie"), wietrzenie spisków, to, moim zdaniem, "cień" palikotyzmu, który zawsze mu towarzyszy ("sometimes ahead, sometimes behind..."). Tym niemniej -- nawet biorąc to pod uwagę, należy stwierdzić, że jest wielokrotnie mniej ohydny.
Gdybym chciał podsumować całą sytuację, powiedziałbym tak: nie jestem psychologiem, ale czytałem w życiu kilka mądrych książek. I w jednej z nich znalazłem taką myśl, że jedną z oznak życiowej dojrzałości jest umiejętność przyznania, że się czegoś nie wie -- i, co więcej, akceptacji w tej niewiedzy, umiejętności życia w niej i z nią.
Najwyraźniej tyczy się to tak jednostek, jak społeczeństw.
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo