No, bo dziś taka smutna rocznica...
Rocznica, która, z powodów, o których za chwilę, niektórych bardzo emocjonuje i skłania do skrajnych sądów.
No, bo jeśli ktoś ma styczność z tymi tematami, to już się dowiedzieliśmy, że rewolucja francuska była dziełem diabła, że zabójstwo króla to de facto bogobójstwo, że to przez to tylu gejów, no i w ogóle, w ogóle... (Choć może dowiedzieliśmy się tego już wcześniej?; ja tak zbieram te prawicowe odloty, ale ich nie zapisuję).
Ciekawe, że dawno, dawno temu, czyli znacznie bliżej "centrum wydarzeń", kwestia rewolucji francuskiej tak bardzo ludzi nie "rajcowała". Byli zwolennicy i przeciwnicy, ale o sprawie mówiono w sposób racjonalny. Paradoksalnie dlatego, że ta sprawa była ważna dla ogółu -- ponieważ "narracja" o rewolucji determinowała w znacznej mierze i uzasadniała sposób prowadzenia polityki. Dlatego też oceny zazwyczaj były zniuansowane, no a przynajmniej bardziej zniuansowane niż obecnie (choć zdarzały się, rzecz jasna, postawy skrajne) -- bo jak człowiek musi uważać, co mówi, to mówi rozsądnie. Przykładem może być tutaj Hilaire Belloc, myśliciel katolicki, który w pierwszym okresie swojej twórczości gorąco popierał rewolucję, ale sprawę śmierci króla, no i w ogóle różnych związanych z nią nadużyć, traktował jako swoisty "wypadek przy pracy", związany z różnymi politycznymi trudnościami tamtego okresu, które w ogóle, w jego przekonaniu, nie pozwoliły wypadkom potoczyć się w najlepszy możliwy sposób. Czyli: popieramy to, co wyszło, nie utożsamiamy się z tym, co poszło nie najlepiej, a przy tym nie fantazjujemy na temat "Bogobójstw" i konieczności dziejowych. Proste? Proste. Można? Można. No; odwróćmy zatem genialną maksymę teologiczną Pelagiusza i powiedzmy: "Skoro mogę, to powinienem".
Ale mimo, że powinienem, to nie robię, ponieważ obecnie kwestia rewolucji francuskiej obchodzi już ledwie garstkę pasjonatów, a małe grupy zazwyczaj się radykalizują; stąd i te wszystkie prawicowe brednie.
Natomiast w jednym ta nasza zaściankowa prawica ma rację, że o rewolucji warto myśleć -- ponieważ stanowi ono absolutnie fundamentalne wydarzenie dla historii politycznej Europy, a być może i całego świata. Tylko aby to dostrzec, trzeba zrozumieć, o co w niej naprawdę chodziło, co zazwyczaj się nam nie udaje. Bo nie chodziło wcale ani o walkę z monarchią dla walki z samą monarchią, ani o republikę dla samej republiki, ani nawet nie o demokrację, ani naród, ani o wszystkie te rzeczy, o których się zazwyczaj mówi.
A o co?
Najlepiej oddał to jej krytyk wybitny, Edmund Burke, w swoich "Rozważaniach" na jej temat. Przytoczę tutaj ich odnośny fragment we własnym tłumaczeniu:
"[W]szystko się zmieniło. Cała owa przyjemna iluzja, która czyniła władzę łagodną, a posłuszeństwu ujmowała ścisłości, która zestrajała różne sposoby bycia i która, mocą miękkiej asymilacji, wprowadzała do polityki same te sentymenty, które upiększają towarzystwo drugiego człowieka i czynią je znośnym, ma ustąpić przed tryumfującym imperium światła i rozumu. Trzeba zedrzeć zawieszoną dla przyzwoitości zasłonę z życia. Wszystkie owe naddane idee, pochodzące z głębin wyobraźni moralnej, które serce kocha, a intelekt rozumie jako konieczne dla przesłonięcia niedoskonałości naszej nagiej, sromotnej natury i wyniesienia jej na poziom godności, którą chcielibyśmy, aby miała, wyszydza się obecnie jako śmieszne, absurdalne i przestarzałe" ("Reflections on the Revolution in France", tom II).
Burke był małym człowiekiem, ale intelekt miał jak brzytwa -- i właśnie jako inteligentny reakcjonista rozumiał doskonale, przeciwko czemu "reagował"; nie przeciwko Bogo-, ani nawet królobójstwu, nie przeciwko republice, nie demokracji; to są oboczności, związane z całą sprawą w sposób konieczny (owszem), ale wtórne. Tylko przeciwko właśnie owemu "zniszczeniu pięknej iluzji, która czyniła władzę łagodną, a posłuszeństwu ujmowała ścisłości". Innymi słowy, istota rewolucji francuskiej leży w próbie/zamiarze uczynienia polityki całkowicie realną -- odsłonięcia jej takiej, jaką jest, i społeczeństwa takim, jakim jest; i w tym właśnie leży cała doniosłość tego wydarzenia -- i powód, dla którego stanowi ono ciągle aktualną kwestię, bo przecież ten dylemat jest aktualny także i do dziś.
Zwłaszcza że przecież sama rewolucja go ostatecznie nie zrealizowała. Szukając metod urzeczywistnienia demokracji w esencjalnie niedemokratycznym systemie, poniosła porażkę i sama wróciła do świata iluzji, jedne mity zastępując innymi -- mitem "republiki jednej i niepodzielnej", "narodu", "woli narodowej" i tymi wszystkimi innymi hipostazami, które zapewne sprawiały, że rządzącym lżej ("łagodniej") się rządziło, a rządzonym milej umierało na frontach wszystkich bezsensownych rewolucyjnych wojen, no a szczególnie to już pod Wielkim Cesarzem Francuzów, samemu jedną wielką hipostazą i mitem. I dlatego właśnie można o tym wydarzeniu rozmawiać w sposób konstruktywny i kreatywny zarazem, i wyciągnąć jakieś aktualne współcześnie wnioski.
Ja w każdym razie bardzo chciałbym, aby się znalazł ktoś, kto, inaczej niż ja, nie jest wyrzutkiem lekceważonym przez ogół i tak o tym właśnie napisał. Ale to płonne nadzieje. Z różnych względów, o których by długo opowiadać, ale nie doczekamy się nigdy na własnego Kropotkina.
A tak poza wszystkim, tytułem zakończenia, to szczerze szkoda mi biednego Ludwika, bo był słabym politykiem, ale dobrym człowiekiem, wplątanym w wielką grę kompletnie wbrew własnym chęciom i usposobieniu; i zapłacił za to straszliwie -- choć wcale na to nie zasługiwał.
No cóż; jak wie każdy, kto czytał Girarda, nawet piękne iluzje miewają swoją cenę...
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura