Maciej Sobiech Maciej Sobiech
144
BLOG

Król bez gaci, czyli kilka słów o sytuacji współczesnego literaturoznawstwa

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

No bo skoro już tak się rozpisałem o tzw. nauce wyższej, to czemu nie? Szczególnie, że temat jest raczej szerszej publiczności nieznany. Dlatego dziś kilka słów o tym,  o czym pośrednio rozmawiają dzisiaj, tylko mało kto o tym wie -- o literaturoznawstwie współczesnym.

Na początek: co to jest literaturoznawstwo? Literaturoznawstwo to jest stosunkowo młoda dyscyplina naukowa, której celem jest... no, badanie literatury. Tylko tyle i aż tyle. Na początek warto zaznaczyć, że wbrew dominującym tu i ówdzie poglądom (przesądom), literaturoznawstwo naprawdę JEST nauką -- oczywiście, nie w rygorystycznym i skądinąd arbitralnym sensie, jaki nadają temu słowu wpatrzeni w przebrzmiałe tryumfy epoki wiktoriańskiej scjentyści, no ale w takim sensie (weryfikacja eksperymentalna) nauką nie jest również geografia, geologia czy biologia, gdzie przecież nie ma eksperymentów, jest za to dokładna obserwacja i systematyczny opis, sporządzany:

1. przez porównanie i

2. w oparciu o racjonalne (niesprzeczne -- ale właściwie po prostu uznane w środowisku naukowym na zasadzie konsensusu, bo tak to naprawdę wygląda) kategorie.

W tym sensie, literaturoznawstwo jak najbardziej posiada status naukowy i ma do wykonania sporo pożytecznej pracy, takiej jak:

1. Katalogowanie i porównywanie gatunków, tradycji i konwencji literackich;

2. Opisywanie historii wymienionych gatunków, tradycji i konwencji literackich.

3. Opisywanie historii idei, manifestujących się w różnych dziełach literackich (wpływy intelektualne)

4. Analiza dzieła literackiego przez zastosowanie racjonalnych (konsensualnych) kategorii:

- socjologicznych (np. markistowskich)

- psychologicznych (Freud, Adler, Jung, Assagioli itd.)

- filozoficznych

5. Wreszcie: po prostu prowadzenie analizy literackiej sensu stricto, bo (znów wbrew obiegowym przesądom) poza nielicznymi wyjątkami naprawdę można ustalić, przynajmniej z pewnym stopniem prawdopodobieństwa, "co autor miał na myśli", kiedy zaś się tego ustalić nie da, można to również stwierdzić. Ta analiza jest potrzebna szczególnie przy pracy nad historią idei, aby nie popadać w arbitralność i nonsensy. Można to robić dobrze, można niedobrze, można się z pewnymi perspektywami zgadzać, no i można nie zgadzać, ale to jest przynajmniej racjonalne podejście do literatury, nad którym można racjonalnie dyskutować.

Niestety, powyższy opis, przy całym swoim racjonalizmie, ma kilka wad, przede wszystkim zaś taką, że bardzo ogranicza zakres inwencji potencjalnego badacza, ponieważ ilość sensownych książek, które można napisać na temat typologii, warstwy socjologicznej, psychologicznej i filozoficznej takiego "Pana Tadeusza" jest skończona. Nie da się międlić tego samego tematu bez końca nie powtarzając się i nie popełniając plagiatu. Liczba potencjalnych literaturoznawców natomiast -- jest nieskończona. I tutaj pojawia się problem, bo gdyby stosować w literaturoznawstwie te same racjonalne kategorie, to by się okazało, że większość tak naprawdę nie ma o czym pisać, bo wszystko jest zajęte (po prostu), przynajmniej jeśli chodzi o mainstream, no a mało komu chce się wysilać i sięgać do niszy. Dlatego też, "aktualne trendy dyscypliny" (jak to pretensjonalnie określają dyrekcje instytutów, kiedy zatrudniają kandydata z obiektywnie znacznie gorszym dorobkiem -- no bo ten gorszy, miniaturowy dorobek odpowiada "aktualnym trendom dyscypliny"), jak nas pouczają w "Teoriach literatury XX wieku" tacy ważni z UJ, zmierzają w kierunku cokolwiek odmiennym, poszukując "nowego modelu racjonalności" poza klasyczną logiką dwuwartościową, co łączy się przede wszystkim z odrzuceniem fundamentalnego dla humanistyki pojęcia prawdy i związanego z nią pojęcia obiektywizmu.

Jakie są efekty tego-ż odrzucenia? Być może zamiast męczyć się samemu, najlepiej oddać głos Wielkim. Posłuchajmy, czytelniku mój najukochańszy, głosu Wielkich. Najpierw Jacques Lacan, zajmujący się literaturą psycholog francuski

"W konsekwencji ów uraz pojmowany jest tak jak przedtem, zanim uległ zaczopowaniu za sprawą unaocznienia w homeostazie, która wszelkiemu funkcjonowaniu nadaje orientację określoną przez zasadę przyjemności. Doświadczenie znów więc stawia przed nami problem wynikający stąd, że widzimy, jak w samym łonie procesu pierwotnego zachował się nacisk urazu, aby się nam przypominać. Uraz ten istotnie ukazuje się nam ponownie, bardzo często w formie odsłoniętej. Jakże sen, nośnik pożądania podmiotu, może wytwarzać to, co wywołuje powtórne wyłonienie się urazu w powtórzeniu – jeśli nie we własnej postaci, to przynajmniej na ekranie wskazującym wciąż uraz poza sobą?" (Touche i automaton", nawiasem: wszystkie cytaty pochodzą z książki "Teorie literatury XX wieku - antologia").

Teraz, Roland Barthes, językoznawca i literaturoznawca, również Francuz:

"Dzięki sztucznemu podziałowi dostrzec będzie można przenoszenie i powtarzanie signifiés. Systematyczne uwypuklanie w każdej leksji owych signifiés nie zmierza do ustanowienia prawdy tekstu (jego głębokiej, strategicznej, struktury), lecz jego mnogości (cokolwiek oszczędnej): jednostki sensu (konotacje) wysupłane oddzielnie dla każdej leksji nie będą zatem zgrupowane ponownie, zaopatrzone w metasens, który byłby ostateczną konstrukcją, jaką można by im narzucić (aneks zawiera jedynie listę sekwencji, których ciągłość moglibyśmy stracić z oczu, podążając za tekstem analizowanym)" ("S/Z").

Stanley Fish, literaturoznawca i krytyk amerykański:

"W przekonaniu autorytetów owo podwójne zadanie wewnętrznej i zewnętrznej regulacji może zostać wykonane przez reformę językową, przez ustanowienie warunków komunikacji, które zarazem chronią dyskurs przed tym, co nieistotne i przygodne, kompromitujące jego uniwersalność, jak i odizolują dyskursywny umysł od przygodności i nieistotności, których sam jest źródłem". ("Retoryka")

Na koniec, człowiek, którego nikomu przedstawiać nie trzeba: Jacques Derrida:

"Nasz trzeci aksjomat, trzecie założenie: w interesującym nas tekście, zatytułowanym Przed Prawem, istnieje pewna opowieść [récit], należąca do czegoś, co nazywamy literaturą. Jest w tym tekście rodzaj relacji czy formy narracyjnej; narracja unosi wszystko na swoich barkach; określa każdy atom tekstu, nawet jeżeli nie wszystko figuruje bezpośrednio jako część narracji. Pomijam kwestię, czy narracja jest gatunkiem, sposobem istnienia czy typem tekstu, i wstępnie stwierdzam, że ta oto narracja, w tym konkretnym przypadku, należy naszym zdaniem do literatury. W tym celu odwołuję się raz jeszcze do tej samej ugody, którą podpisaliśmy. Abstrahuję na razie od kontekstualnych domniemań naszej ugody i zakładam, że mamy tu do czynienia z czymś, co wydaje się opowieścią literacką… (itd., itd.)". ("Przed Prawem").

No i teraz krótka piłka: co to jest? Otóż to jest, drogi Czytelniku, bełkot, inaczej: bzdury. Te teksty nie mają ŻADNEJ wartości logicznej. Jeżeli pomyśleć nad nimi racjonalnie, okazują się kompletnie puste, równie dobrze można by napisać "tralalalalalalalalalalala" na 300 stronach. I TO właśnie są owe źródła podziemne,, z których czerpie współczesne literaturoznawstwo. Tego się szuka, to się promuje, o tym się gada na konferencjach. A bywają, dodam, koncepcje i teksty jeszcze gorsze.

Czy lubicie bajki? Ja bardzo lubię. Klasyczne bajki mają obecnie nieco złą prasę, no i może i trochę słusznie, natomiast pewnych intuicji w nich zawartych się nie da przecenić. No i tak też przypominam sobie taką bajkę o królu, który chodził z tym i owym na wierzchu po ulicach miasta, twierdząc, że ma nowe, piękne szaty, które zobaczyć mogą jedynie wybrani. I wszyscy dookoła, nie chcąc obrazić króla (no i wyjść na prostaków), podziwiali te szaty: jakież piękne, co za styl, niezwykłe!; dopóki jedno odważne dziecko nie wykrzyknęło: "Król jest nagi!", i wtedy bańka pękła i zaczęła się katastrofa. No i tak to dokładnie wygląda w przypadku współczesnego literaturoznawstwa. To jest strasznie napuszone, pisane tak, aby wyglądało  na mądre; wygłaszają ten bełkot profesorowie z wysokich pulpitów, no a większość społeczeństwa nie chce się sprzeciwiać profesorom, w związku z czym to toleruje, a wręcz afirmuje. Tylko że w końcu musi przyjść taki czas, że się człowiek ocknie -- i tak samo tutaj trzeba w końcu wykrzyknąć, że król jest nagi: że literaturoznawstwo jest nagie -- i że pod całą tą iluzją mądrze brzmiących słów i arbitralnych pojęć nie kryje się... nic. Po prostu. Intelektualne zero Kelwina. Bo wszystko można powiedzieć, ale nie wszystko można powiedzieć z sensem. No a jak się zaczyna od odrzucenia wszelkich kategorii i stwierdzenia, że nie ma obiektywizmu, nie ma racjonalności, nie ma żadnych metod osądzenia, czy jakaś hipoteza jest bardziej lub mniej trafna, no to efekty są jakie są. W buddyzmie zen wygląda to podobnie, ale buddyści zen nie udają, że są "naukowcami". A współcześni literaturoznawcy -- tak.

I, uwaga, robią to, Czytelniku, za twoje podatki.

Konkluzja: jak zawsze. DELENDA EST CARTHAGO.

Oczywiście, należy w tym momencie zadać pytanie o sensowność nauki w ogóle. Ja je tutaj nieustannie zadaję, więc to w sumie nic nowego. Bo, jak zaznaczyłem na początku wpisu (acz dość mimochodem) nauka jest tyleż oparta na rzeczywistości, co na konsensusie, a więc stanowi wyraz światopoglądu i stylu bycia pewnej korporacji. Dlatego też jest z natury selektywna i redukcjonistyczna, no a także ultrakonserwatywna. Nauka, taka, jaką ją znamy, i jak na to zwracał uwagę Jung, stanowi po prostu akt arbitralnego odrzucenia przynajmniej 50% faktów ludzkiego doświadczenia (szczególnie wewnętrznego), dlatego że są one "niemożliwe" albo "nieracjonalne" -- i tutaj nie chodzi tylko o kwestie np. duchowości (jak wiadomo nauka polega na tym, że się neguje istnienie duszy), ale również o zupełnie konwencjonalne spory wewnątrz np. fizyki, chemii czy medycyny. Natomiast jeżeli komuś się korporacja uniwersytecka nie podoba, to powinien z niej po prostu odejść, a nie z jednej strony krytykować ją i podważać wszystko, a z drugiej siedzieć na ciepłej posadce za publiczne pieniądze. Co podkreśla tylko słuszność konkluzji ogólnej.

Maciej Sobiech 

Ilustracja: Tłum patrzy na SZARLATANÓW występujących przed oberżą.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj1 Obserwuj notkę

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura