Maciej Sobiech Maciej Sobiech
569
BLOG

"Oto kończy się zima naszej goryczy", czyli kilka refleksji uniwersyteckich

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Niedawno miał miejsce wielki w moim życiu dzień -- oficjalnie poprowadziłem ostatnie zajęcia na uczelni w tym roku akademickim; w tym roku akademickim -- i prawdopodobnie w życiu. Bo nie mam zamiaru wracać. Jeszcze zostało mi kilka egzaminów do zorganizowania i kilka obron do przeprowadzenia, ale zajęcia (powiadam) mam już szczęśliwie za sobą, i teraz żegluję ku innym lądom, innemu zawodowi i życiu w innym kraju. Dlatego też pozwalam sobie w osobistym tonie skreślić tutaj kilka refleksji na temat tego, czego nauczyła mnie ta długa i żmudna droga.

Długa i żmudna droga, na którą wkroczyłem pełen nadziei i wiary, a którą opuszczam strapionym idealistą -- po zabawie...

Nie wiem, jaką ludzie mają percepcję szkolnictwa wyższego, dlatego też może najprościej będzie w ten sposób, że przedstawię tutaj trzy rzeczy, w której onegdaj wierzyłem i co do których wiem, że są -- mitami. Obalmy zatem trzy wielkie mity akademickie:

Mit 1: W nauce wyższej chodzi o prawdę i wiedzę.

        W nauce wyższej chodzi o fortyfikację panującej ideologii, no i o pieniądze, jakie się za to dostaje. Zawsze tak było i zawsze będzie. Kiedyś ta ideologia była bardziej w prawo, teraz jest bardziej w lewo, ale zawsze chodziło i będzie chodzić na uniwersytecie o to, aby rządzący rządzili, a ciemni ludzie wierzyli w to, co mają wierzyć. Podziały poglądowe niby są, ale jednak ich nie ma, ponieważ nie wywierają wpływu na sprawy decydujące. Niekiedy, owszem, udaje się na nich zrobić coś, co wnosić coś do poznania świata, ale to jest efekt uboczny, w istocie chodzi o coś zupełnie innego.

Mit 2: W nauce wyższej obowiązują kryteria merytoryczne.

        Z powyższego powodu, sposób doboru kadry nie ma charakteru selekcji merytorycznej, ale kooptacji klasowej -- chodzi tylko i wyłącznie o to, kto i w jaki sposób lepiej niż inni wysługuje się klasie rządzącej. Bywają to ludzie merytorycznie bardzo dobrzy -- i zupełnie fatalni, która to jednak fatalność nie przeszkadza im doktoryzować się, habilitować i ubiegać o profesurę. Następujące po sobie raz po raz kompromitacje różnych profesorów, jakie oglądamy regularnie w polskiej telewizji, biorą się właśnie z tego.

Mit 3: W nauce wyższej chodzi o indywidualizm i indywidualne badania.

        Nie, w nauce wyższej, z dwóch wymienionych wyżej powodów, chodzi nie o indywidualne, odkrywcze badania i o to, aby powiedzieć o rzeczywistości coś nowego i nieodkrytego, ale o instynkt stadny, pęd owczy i papugowanie papuzie -- papugowanie, międlenie, WIECZNE BEZ KOŃCA powtarzanie tego, co już ktoś przed nami powiedział (to się nazywa "ugruntowanie w literaturze przedmiotu"). To akurat wyszło trochę przy okazji "pandemii", ale z wewnątrz widać to jeszcze wyraźniej -- klasa akademicka jest bardzo hermetyczna i bez litości "wycina", no właśnie: nie tyle niepokornych, co niepasujących do całej układanki.

Z tej przyczyny (urodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny) system szkolnictwa wyższego w Polsce jest całkowicie i kompletnie chory -- i nic się z nim nie da zrobić. Trzeba by to zaorać jakimś pługiem mechanicznym, zasolić i stworzyć od nowa coś zupełnie innego. Wtedy może by to jakieś efekty przyniosło. Obecnie się nie da.

Natomiast, i to uwaga kolejna, należy podkreślić (o, tak napisałem, jak jakiś namaszczeniec naukowy), że choroba ta nie wynika bynajmniej wyłącznie ze złego stanu samej instytucji i kadry. To kolejny mit, w który ja akurat wcale nie wierzyłem (o ile pamiętam), ale w który wierzy spora część polskiego społeczeństwa i który podtrzymują różni samozwańczy eksperci od uniwersytetu, których największym sukcesem "naukowym" jest wypisywanie dyrdymałów na salon24. System jest chory integralnie -- i studenci stanowią równie wielki problem, jak niekompetentni (albo po prostu leniwi) nauczyciele akademiccy. Pracuję w zawodzie nauczyciela języka od siedmiu lat i nigdy nie spotkałem się z takim poziomem chamstwa, prostactwa, grubiaństwa, agresji i roszczeniowości, jak na uniwersytecie właśnie. To jest coś nieprawdopodobnego, co się potrafi wyrabiać na zajęciach. Kpiny, przerywanie wykładu, złośliwości, lekceważenie -- nie tylko tytułu naukowego i osiągnięć, ale również osobiste, żarcie i produkowanie dźwięków fizjologicznych, wypisywanie kłamstw w ankietach z zemsty za postawienie zbyt niskiej (w mniemaniu przeświadczonego o swym geniuszu troglodyty) oceny -- to jest na uniwersytecie zupełna norma; to są realia, z którą muszą się mierzyć wykładowcy na co dzień. Nie zawsze, nie wszędzie, nie w każdym wypadku. Zdarzyło mi się spotkać wielu studentów, a nawet grup, bardzo wartościowych, sympatycznych i zainteresowanych. Z tym że to się rozkłada 50:50, a może nawet 60:40. Nie znam żadnego innego środowiska edukacyjnego, w którym odsetek chamów i agresorów byłby tak wysoki. Wynika to zapewne z tego, że obecnie na uniwersytety w znacznej mierze (zwłaszcza prywatne, ale nie tylko) udaje się "podnosić kompetencje" pospolita hołota -- ale fakt, że się wyrosło w chamskich warunkach nie usprawiedliwia tego typu zachowań. Oczywiście, można by je powściągnąć, gdyby tylko władzom uczelni chciało się wyciągać konsekwencje dyscyplinarne -- ale się nie chce, bo: patrz wyżej. I to właśnie mam na myśli, gdy mówię o integralności choroby systemu edukacji wyższej w Polsce. Jedna patologia wspiera i utwierdza drugą -- i na odwró. Dlatego raz jeszcze stwierdzam: tylko opcja atomowa; zamknąć. I koniec. Żadna "reforma" niczego tutaj nie zmieni.

Tym bardziej, że -- i oto śpieszę z radosną nowiną -- uniwersytety naprawdę wcale nie są nam do niczego potrzebne. To jest naprawdę niezbyt mądry i na pewno niebyt udany wytwór, po pierwsze, klasistowskiej kultury przeszłości, a -- po drugie -- europejskiego racjonalizmu, którego czas już się kończy -- i musi się skończyć, jeżeli mamy się jako gatunek dalej rozwijać. Ostatnio przeżywam ów radosny czas, który możemy nazwać jako powrót do siebie, powrót do pewnych intuicji, które miałem dawniej, ale co do których różni "mądrzy ludzie" wytłumaczyli mi, że "muszą być" błędne. I tak, na przykład, zawsze wiedziałem, że samo myślenie, jeżeli pojmujemy je wyłącznie jako aktywność jednostki, jest przereklamowane: że nie nadaje się do niczego, ponieważ człowiek, ze swojej natury, jest ograniczony i wie niewiele; i że, w związku z tym, trzeba raczej stawiać na (w pierwszym rzędzie) swoistą "egzystencjalną" więź ze światem, z której dopiero narodziłyby się myśli naprawdę wartościowe. I tak to dokładnie jest. Niezawodny Rudolf Steiner nazywał to "myśleniem sercem", zamiast (skądinąd) głową -- chodzi o to, aby wpierw "sercem", egzystencją, uczuciem (ale pojętym ontologicznie, nie psychologicznie) zanurzyć się w rzeczywistości, a głowę roboczo "opróżnić", przynajmniej ze swoich osobistych przekonań i mniemań; aby potem pojawiły się w niej nowe myśli -- inne, nie osobiste, nie wynikające z osobistego wysiłku, ale z uczestnictwa w Myśli Kosmicznej. Przepiękna to idea, i naprawdę bardzo stara, bo przecież od niepamiętnych czasów powtarza się nam, że aby poznać Prawdę, należy porzucić siebie, swoje niskie pragnienia i osobiste ambicje. Niestety, nasza kultura, dokładnie ze względu na niezrozumienie stosunku rozumu i uczucia, kompletnie to poczucie straciła, w związku z tym "nauka" współczesna stanowi swego rodzaju paradoks -- goniąc za niemożliwym do urzeczywistnienia (i kompletnie sztucznym) ideałem "obiektywizmu", staje się polem bitwy sprzecznych, partykularnych perspektyw. Uniwersytet, ubocznie, ale realnie, jest jednym z głównych motorów napędowych tego stanu rzeczy. Ale ta kultura jest już upadła, no bo nie może nie upaść człowiek, który w imię jakichś osobistych rojeń wyrzeka się Prawdy, Dobra i Piękna, zwłaszcza jeżeli towarzyszy temu ciągle walka o pozycję i władzę. Zgnilizna oświaty wyższej jest ledwie drobnym przejawem zgnilizny całego systemu naszej cywilizacji. Gdyby więc ją zlikwidować, nic się nie stanie -- można, i trzeba, znaleźć rozwiązania lepsze i bardziej godne owego bytu duchowego, jakim jest człowiek. Czemu i zamierzam się podczas tej drugiej części mego mało znaczącego życia oddawać.

Maciej Sobiech

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj10 Obserwuj notkę

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości