Jung około 1935.
Jung około 1935.
Maciej Sobiech Maciej Sobiech
1169
BLOG

Wszystkie zasługi Carla Gustava Junga

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

No, oczywiście wszystkich nie wymienię, ale jednak postaram się napisać coś sensownego.

Czemu o Jungu? Chyba głównie dlatego, że dawno o nim nie pisałem. Może też dlatego, że upłynęło dość czasu, aby jego system mi się intelektualnie „uleżał”, dzięki czemu mogę zacząć oceniać go w sposób względnie obiektywny. A może – bo tak? W każdym razie, nie ma specjalnej okazji. Prawdę mówiąc, zawsze mam problem z doborem tematów. Czemu pisać raczej o jednym, niż o drugim? No i, w pierwszym rzędzie, po co pisać w ogóle, skoro na wszystkie tematy, jakie można poruszyć, pisał już na pewno ktoś inny i w wielu wypadkach lepiej? Tak, świat się skurczył, informacje krążą, życie jest krótkie… No, ale skoro już się pisze, to się pisze – i chyba dobrym rozwiązaniem jest pisać o tych, którym się coś zawdzięcza.

Na przykład o Jungu.

Pierwszy kontakt z myślą tego niezwykłego człowieka miałem – ja wiem? Jakieś dwa lata temu? Znaczy, nie do końca, bo robiliśmy coś o nim na studiach, na zajęciach z teorii literatury. Natomiast na UŚ nie ma jungistów, więc było to omówienie bardzo powierzchowne (ze dwa-trzy słowa o teorii archetypów, zresztą błędne, i jeden tekst ze znakomitą interpretacją opowieści o Jonaszu). Prawdziwy kontakt, kontakt, który coś przede mną otworzył, miał miejsce właśnie dopiero stosunkowo niedawno, kiedy – zamknięty w domu przez lockdowny – zacząłem szukać nowych dróg intelektualnego rozwoju. Przeczytałem o nim w jakimś eseju Jerzego Prokopiuka i pamiętam, że się zainteresowałem. Potem poszło już z górki. Skończyłem kupując jego dzieła zebrane w polskim tłumaczeniu, które to czytam sobie („powoli, powoli”) do dnia dzisiejszego.

Carl Gustav Jung (1875–1961) urodził się w Szwajcarii, w miejscowości Kesswill, w rodzinie niezamożnego pastora luterańskiego kościoła reformowanego. Odebrał surowe, protestanckie wychowanie. W latach 1895–1900 studiował medycynę na Uniwersytecie Bazylejskim. W 1900 roku, przeniósł się do Zurychu i podjął pracę w szpitalu, kontynuując, jednakże, również działalność naukową, w związku z którą pierwszy raz zetknął się z pracami Zygmunta Freuda. Zafascynował się nimi. Fascynacja ta, zaowocowała intensywną wymianą listów, podczas której obaj psychiatrzy nawiązali nić porozumienia, co z kolei doprowadziło wreszcie (w 1907) do ich osobistego spotkania i intensywnej współpracy, która urwała się jednak, w okolicznościach niemal dramatycznych, w 1912, gdy Jung zaczął tworzyć swój własny system psychologiczny, coraz bardziej odległy od Freudowskiej „ortodoksji”. Zerwanie jej, doprowadziło do długiej izolacji Junga w środowisku naukowym, co odbiło się znacznie na jego zdrowiu psychicznym, tym niemniej od 1921 jego idee – dawniej traktowane lekceważąco – zaczęły coraz mocniej przebijać się do opinii publicznej i, ostatecznie, stworzył nawet wielki Szwajcar coś w rodzaju „szkoły” swojej myśli. Tym niemniej, popularność światową zdobyła ona – acz w formie mocno spopularyzowanej – dopiero w latach 70 XX wieku dzięki ruchowi New Age. Obecnie, psychologia analityczna (jak sam ją nazywał) ma tyleż samo zwolenników, co przeciwników i, w związku z tym – jak to już zwykle bywa w naszym podzielonym świecie – nikt nic o niej nie wie i wszyscy są za, a nawet przeciw.

 Nie będę silił się tutaj, rzecz jasna, na szczegółowy wykład psychologii Jungowskiej, ponieważ, od strony szczegółu, jest ona systemem trudnym, swoistym i ukierunkowanym na praktykę, wykutym podczas wieloletniej pracy z pacjentami, a zrozumienie jej wymaga wiele pracy i wysiłku. Tym niemniej, jej istota ogólna wydaje się, paradoksalnie, dosyć prosta, znana, i dlatego też ją możemy tutaj pokrótce omówić. Chodzi, rzecz jasna, o słynne pojęcie nieświadomości zbiorowej i owe głośne archetypy, które powodują tak wiele zamieszania w niektórych kręgach badaczy i laików. Po pierwsze więc: cóż to jest nieświadomość zbiorowa? Otóż, wbrew pewnym wyobrażeniom, nie jest ona bynajmniej według Junga jakowymś „nad-ja”, jakąś zbiorową duszą ludzkości, ale – po prostu – zespołem pewnych treści psychicznych, które posiadamy wspólnie tylko dlatego, że należymy do jednego gatunku. Oto właśnie fundament Jungowskiego systemu. Podczas swych długich badań, łączących elementy psychiatrii, psychologii, socjologii, antropologii i wielu innych dziedzin nauki, doszedł Jung do wniosku, że w sensie właściwym, naszego życia psychicznego nie da się zredukować ani do przeżyć z dzieciństwa, ani do indoktrynacji kulturowej, ani w ogóle do niczego, co ściśle osobnicze (choć, o czym należy pamiętać, nie negował on bynajmniej znaczenia czynników osobniczych w życiu psychicznym) – ale że wyrasta ona właśnie z pewnej wspólnej podstawy, pewnej „matrycy” psychologicznej, swoistego „podłoża” życia umysłowego, obecnego i aktywnego w każdym człowieku tylko dlatego, że jest człowiekiem. Treści owe zaś, na nieświadomość zbiorową się składające, to właśnie tak zwane „archetypy” – podstawowe sposoby ustosunkowywania się energii psychicznej do rzeczywistości. Archetypy owe, ze względu na ich nieosobniczy, a więc i przedkulturowy – a więc i przed-racjonalny – charakter, wyrażają się nie w języku pojęć, ale symboli. Zadanie naczelne psychologa/psychiatry stanowi uważne badanie symboliki ludzkiej wyobraźni (od snów pod najwyższe dzieła kultury) i uświadomienie pacjentowi manifestujących się w nim archetypów, tak aby zrozumiał najgłębsze przyczyny swych problemów i odzyskał, na ile to możliwe, jedność z samym sobą.

Trudno sporządzić szczegółową listę archetypów, o których pisał Jung. Do najważniejszych należą na pewno:

1. Cień, czyli elementy wyparte naszej psychiki.

2. Wielka Matka, czyli jej elementy nieindywidualne, „naturalne”, „macierzyńskie”.

3. Stary Mędrzec, czyli rozum, „ojcowskość”, to, co odpowiedzialne za indywidualną odrębność od natury.

4. Anima, czyli kobieca strona psychiki męskiej oraz

5. Animus, czyli męska strona psychiki kobiecej.

Do tego dochodzą także jednak liczne inne, na przykład: wojownik, trickster, dziecko, wieczny młodzieniec/młody bóg, no i oczywiście Jaźń (archetyp, że tak powiem, naczelny) i tak dalej, i tak dalej. Sam Jung nie dał tutaj jasności, często zmieniając swoje koncepcje, a wręcz stosując pewne pojęcia płynnie, czy wymiennie. Według niektórych, lista archetypów nie może zostać zamknięta.

Dodajmy, iż archetypy, owe podstawowe energie psychiczne, manifestują się przy okazji tego, co za Jaspersem moglibyśmy nazwać „sytuacjami granicznymi” – sytuacjami o szczególnej wadze dla ludzkiej egzystencji jako takiej. Dlatego też, według Junga, terapia prowadzona według zasad psychologii analitycznej, jest tak ważna. Pozwala ona bowiem na zmierzenie się z tym, co w życiu najbardziej fundamentalne, podstawowe, źródłowe

Jakie są, moim skromnym zdaniem, zalety tego systemu? Oczywiście, są one niepoliczone, tym niemniej mnie się przynajmniej wydaje, że można je zredukować do kilku najbardziej zasadniczych.

1. Pierwszą i podstawową zaletę systemu Jungowskiego stanowi fakt, że przeciwstawił się jednostronności Freuda, który redukował nieświadomość wyłącznie do planu instynktowo-biologicznego. W ten sposób, ocalił sensowność psychologii nieświadomości. Nie da się przecież ukryć, że freudyzm, mimo wszystkich historycznych zasług swego twórcy, popada w jednostronność przekraczającą momentami granice śmieszności. Wynika to dokładnie z faktu redukcji psychiki nieświadomej do popędów biologicznych. Jung natomiast, to, co zrobił przede wszystkim, to nieświadomość jak gdyby „otworzył”, od-dogmatyzował – bo w jego ujęciu, mieści ona spokojnie zarówno elementy osobnicze, jak nieosobnicze, popęd seksualny i popęd twórczy, to, co niskie i to, co wysokie. Za samo to trudno Junga nie doceniać, niezależnie od tego, co się myśli o treści jego systemu.

2. Drugą wielką zasługą Junga (a także jedną z konsekwencji „otwarcia” psychologii nieświadomości”, o którym się powiedziało wyżej) jest dowartościowanie religijnej strony życia. Nietrudno bowiem zauważyć, że większość symboliki archetypowej ma charakter religijny. Dostrzegając rolę przeżycia religijnego w życiu psychicznym człowieka, otworzył Jung właściwie nowy rozdział w europejskiej kulturze i nauce, do jego czasów zdominowanej przez pozytywizm, widzący w myśleniu religijnym i mitologicznym, w najlepszym wypadku: skamieliny zacofanego, przed-naukowego sposobu ustosunkowywania się do świata, w najgorszym zaś: rodzaj psychozy, wynikający z próby ujarzmienia id przy pomocy kultury. Jung natomiast, nie ustosunkowując się bynajmniej do kwestii prawdziwości różnych religijnych wyobrażeń, zauważył po prostu, iż, z jednej strony, przeżycia religijne, mity, obrazy, cała symbolika, stanowią nieodłączną część ludzkiego życia psychicznego i, z drugiej, że z tego właśnie powodu, bardzo często znajdowało ono najpełniejszy swój wymiar w religii, zrozumienie czego pozwala na nowszy, pełniejszy sposób rozumienia historii ludzkości w ogóle. Z perspektywy Jungowskiej, dla przykładu, politeizm i monoteizm, stanowią po prostu wyrazy, czy emanacje, dwóch różnych stanów psychicznych: stanu pierwotnej „wielości” ludzkiego umysłu, dopiero konsolidującego się w indywidualną osobowość – i stanu świadomej dyscypliny, dążącej do wykształcenia ego. Obserwacja ta, niczym jakieś cudowne słońce rzuca nowe światło na różnice między światem „pogańskim” i chrześcijańskim, pozwalając nam, ludziom, którzy żyją w innych czasach, ustosunkować się do nich z obiektywizmem, no, nie wspominając już o różnorakich intuicjach antropologicznych, które się z nią wiążą. Takich oświeceń jest w jungizmie bardzo wiele.

3. Kolejną zaletą systemu Junga, łączącą się (znowu) z poprzednią, jest to, iż dowartościowując myślenie symboliczne, dowartościował także element irracjonalny, czy raczej obok-racjonalny, w człowieku. Do jego czasów bowiem, kontynent Europejski myślał głównie według klasycznej dla siebie dychotomii rozumu i ciała (we wszystkich jego subtelnych modalnościach), w której to rozum, ze swoją logiczną jasnością, stanowi wartość, a ciało, ze swoimi emocjami i „ciemną masą” przeżyć: raczej antywartość, przynajmniej na ile nie jest podporządkowane rozumowi. Stąd też ogólny pęd ku coraz większej racjonalizacji przekazu, kultury, życia zbiorowego, i usuwania na bok wyobraźni, „ekstaz”, spontaniczności przeżycia i działania, słowem: wszystkiego, co niejasne, który kulminację swą znalazł w oświeceniowym pozytywizmie wieku XVIII i przetrwał, w znacznej mierze, aż do czasów współczesnych. Dostrzegając rolę symbolu w życiu psychicznym człowieka, Jung przeciwstawił się tej jednostronności – zwrócił uwagę współczesnych, że rozum, świadomość, logika, stanowią ledwie niewielką część natury, ową symboliczną „łódeczkę” miotaną falami wzburzonego (i zawsze ciemnego!) oceanu – i że, choćby z tego tylko względu, należy przynajmniej nawiązać także z tą stroną człowieczeństwa przynajmniej jakiś dialog, nie zaś potępiać ją i urabiać według pewnych gotowych wzorców. Tym samym, pomaga nam zacząć szerzej myśleć o własnym człowieczeństwie – raczej obserwować naturę, godzić się z nią i ukierunkowywać, raczej niż przemocowo „ujarzmiać”, co jest (po prostu) zdrowe, nie wspominając o tym, iż pozwala odzyskać sens znanej od Szekspira maksymy: „Więcej jest rzeczy na niebie i na ziemi, niż się ich śniło waszym filozofom” – co i też samo w sobie jest nie bez znaczenia.

4. Ostatecznie, czyniąc zaś to wszystko, przekroczył także jednostronność europejskiej kultury i dał jej nowy impuls do rozwoju – rozwoju ukierunkowanego już nie na pewną aprioryczną wizję „właściwego” życia i zachowania, społecznie akceptowalny model ego, ale raczej na Pełnię – na możliwie jak największą jedność z samym sobą i swoją naturą, która znajduje swój wyraz w naczelnym i najbardziej tajemniczym symbolu Jaźni.

Podsumowując, możemy powiedzieć, iż wszelkie naczelne zalety psychologii Junga sprowadzają się do dobrze pojętej równowagi. Nie przekreślając osiągnięć europejskiej kultury w ukierunkowywaniu energii człowieka na przemianę rzeczywistości i licznych sukcesów, jakie na tym polu odniosła, dostrzegł jej jednostronność – jednostronność, która z konieczności musi prowadzić (i wielokrotnie już doprowadziła) do zguby – i dążył do przekroczenia jej poprzez „odzyskanie”, już na gruncie nowego sposobu myślenia, uniwersalnie ludzkich treści, które musiała ona poświęcić na drodze swojego rozwoju.

Największą jednakże, naczelną i najbardziej istotną, zasługą Carla Gustava Junga, o której z konieczności powiemy tutaj ledwie niewiele, było wprowadzenie do swego systemu tego jego elementu, który Jerzy Prokopiuk nazywał „arcyhumanizmem”, ja zaś wolę określać mianem personalizmu, mianowicie: absolutnego dowartościowania jednostki i jej indywidualnej drogi. To bowiem, paradoksalnie, stanowi właśnie najważniejszą bodaj konsekwencję Jungowskiego systemu. Chociaż bowiem archetypy to wspólna własność całej ludzkości, to w psychologii analitycznej chodzi nie tyle o nie same, co – jak powiedzieliśmy – o ich uświadomienie. Uświadomienie zaś ich sobie, owocuje tym, że możemy zacząć świadomie – i ściśle indywidualnie – wpływać na ich funkcjonowanie, podjąć z nimi swoistą „grę”, zacząć wytwarzać dla nich własne symbole. W tym sensie, Jung stawiał bardzo kontrowersyjną (ale i jakże intrygującą!) tezę, że naczelne zadanie każdego człowieka stanowi wytworzenie, de facto, własnej religii – własnego systemu symbolicznego, przy pomocy którego mógłby dążyć do pełni tego, kim jest w swojej ściśle indywidualnej istocie. I za to właśnie, za tę intuicję, powinien być Jung zawsze w naszej epoce pamiętany – ponieważ czy chcemy, czy nie, i niezależnie od tego, jak bardzo zaczęłaby sprzeniewierzać się temu faktowi współczesna kultura, nasza epoka historyczna albo będzie epoką jednostki – albo nie będzie jej wcale. Albo uzna i rozpozna wielkość indywidualnego potencjału – albo dokona spektakularnego samobójstwa. Albo postawi na wolność – albo zginie w mrokach dyktatury. Co i sam Jung zresztą dostrzegał aż nadto wyraźnie, będąc (wbrew różnorakim pomówieniom) pryncypialnym przeciwnikiem wszelkich totalitaryzmów.

To, jak powiadam, ten element, za który Jung powinien być zawsze doceniany i dla którego (jeśli nie dla czego innego) zawsze warto go czytać. Mimo wszystkich jego wad. No, bo nikt nie może przecież udawać, że takowych nie miał. Dość próżny, dominujący, prowadził swą „szkołę” niemal niczym guru, otaczając się tylko ludźmi wiernymi i niestanowiącymi zagrożenia dla jego autorytetu. Czasami naginał fakty, aby odpowiadały jego hipotezom. Bezsensownie nastraszał się nieraz wobec potencjalnej konkurencji. Przede wszystkim zaś, w sensie intelektualnym, zawsze pozostał sceptykiem-kantystą. Ponieważ jakkolwiek wiele byśmy wyczytali u niego nieprawdopodobnie inteligentnych obserwacji na temat życia religijnego, filozofii, duchowości, doświadczeń mistycznych (i tak dalej), to zawsze musimy pamiętać, iż dla Junga stanowiły one ciągle ledwie wyrazy energii psychicznej, której źródła upatrywał w mózgu – i nic więcej zgoła. Duchowość ma wielkie znaczenie – ale jako wyraz sił przyrody. I choć (według wielu) on sam pod koniec życia zaczął wychodzić z tego sposobu myślenia, to jednak nigdy tego do końca nie zrobił – i widać przecież jasno, że to podejście, choć znacznie skromniejsze, niż u większości jego współczesnych, to wciąż ta sama, materialistyczna pycha, mniemająca, iż może zredukować życie ducha do roli skutku energii fizycznych, choć przecież każdy obiektywny obserwator musi uznać, że taki zamiar jest – nie tylko, że głupio dogmatyczny, co po prostu niemożliwy, nawet na gruncie samego jungizmu, bo przecież gdyby cała faktycznie psychika nieświadoma dawała się sprowadzić de facto do zwierzęcej strony naszej natury, to ich indywiduacja by nas zezwierzęcała, a nie uduchowiała – a przecież jest na odwrót. O czym to świadczy? Ano, o tym, że to raczej ciało jest skutkiem ducha, a nie odwrotnie – i dopiero uznanie tego (skądinąd dla mnie dość oczywistego) faktu pozwala urzeczywistnić Jungowski personalizm w całej jego pełni. Opcja alternatywna, to freudyzm w przebraniu. Tym niemniej, jak powiadam, wybaczam to niemądre przeoczenie Jungowi wielkodusznie, rozumiejąc, że każdy z nas jest naraz znacznie głupszy i mądrzejszy, niż jest – i dlatego niezbadane są nasze drogi, i nie do wyśledzenia nasze kroki.

Reasumując: czytajmy Junga.

Maciej Sobiech

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj3 Obserwuj notkę

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura