„I must create a System, or be enslaved by someone else’s. I will not care to compare; my business is to create”.
– William Blake
To zdanie, wypowiedziane przez Losa, jednego z najważniejszych bohaterów Blake’owej mitologii poetyckiej, w najważniejszym dziele poety pt. „Jerusalem”, stanowi jeden z kluczy do zrozumienia myśli tego wielkiego twórcy w ogóle.
Wielu, czytając szczególnie późniejsze, bardziej rozbudowane i oryginalne dzieła Blake’a, zwraca uwagę na ich hermetyczność, wywołaną „taśmową” wprost produkcją pojęć i wizji. W każdym nieomal nowym rozdziale każdego swego poematu, zdaje się autor „Pieśni doświadczenia” wprowadzać coś nowego – jakiś nowy obraz, nową relację, nowe wyjaśnienie czy nowy opis jakiegoś elementu rzeczywistości, wyrażone do tego – rzecz jasna – w specyficznym dla niego języku. Zjawisko to, ma swoją przyczynę w fakcie, że cała twórczość Blake’a to de facto jeden wielki pęd ku intelektualnej i egzystencjalnej niezależności.
Różni krytycy różnie odnosili się do tej cechy Blake’owego uniwersum artystycznego. W zależności od punktu wyjścia uważali je albo za jego największą zaletę, albo największą wadę (dość powiedzieć, że piszący z tradycji utylitarystyczno-racjonalistycznej Cranstone w swojej niedokończonej książce o romantyzmie wprost nazwał Blake’a ignorantem). Jak zwykle jednak, lepiej niż oceniać, jest próbować zrozumieć. O co właściwie Blake’owi zatem chodziło i z czego wynikało jego specyficzne nastawienie do procesu wyjaśniania świata?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy najpierw zastanowić się, czym jest filozofia. Otóż, grubo upraszczając, można zasadniczo pojmować ją dwojako. Pierwszy sposób, charakterystyczny dla współczesności, to ten, który określić możemy mianem logicznego, czy raczej ideo-logicznego (ewentualnym innym terminem może być „specjalistyczny”). Według tego podejścia, filozofia to po prostu pewien system powiązanych ze sobą pojęć, dedukowanych z jednej podstawowej zasady, efekt „suchego” namysłu nad rzeczywistością, zazwyczaj korzystającego przy tym z ustaleń tej lub innej nauki szczegółowej, akurat uznanej (to się zmienia w zależności od epoki) za fundamentalną dla jej – rzeczywistości, to znaczy – rozumienia. W tej perspektywie, Blake’owa teza w oczywisty sposób nie ma sensu. Wszystko jest kwestią faktów i namysłu nad nimi, dlatego też istnieć może ledwie JEDEN system filozoficzny, któremu można nadać miano prawdziwego – no, być może jeszcze kilka innych, które się do tego ideału zbliżają, ale pragnienie, by każdy wytwarzał sobie własny, indywidualny system interpretacji świata, jest czystym absurdem. W tej optyce, filozofia, jak każda inna nauka, to pewna dyscyplina naukowa, a więc kwestia specjalizacji, tradycji i opanowania pewnego specyficznego aparatu, dlatego też człowiek, chcąc się nią zajmować, powinien się poddać pewnemu autorytetowi zewnętrznemu i przyjąć wyznaczane przezeń reguły gry.
Zauważmy jednakże, że nie zawsze pojmowano filozofię w ten sposób. W starożytności, na przykład, wyglądało to nieco inaczej. Najlepiej oddał ten fakt Arystoteles, zauważając w „Metafizyce”, że filozofia bierze się ze zdziwienia, znajdującego wyraz w pytaniu „dia ti?” – „dlaczego?”. Ze zdziwienia, a zatem – z doświadczenia; a właściwie, jak wyjaśniał to jeden z najwybitniejszych filozofów współczesnych, Jacques Maritain, z intuicji, będącej owego doświadczenia owocem, z bezpośredniego oglądu intelektualnego jakiegoś wymiaru czy raczej OBJAWIENIA bytu, które, przypadkowo bądź nie, zostało człowiekowi dane. Logiczny wymiar systemu, pojęcia i ich wzajemne powiązania, to rzecz wtórna – opis, a raczej próba opisu, tego pierwotnego doświadczenia i pierwotnej intuicji, które stoją u podstaw każdej prawdziwie filozoficznej refleksji nad światem i życiem.
W tej optyce, podejście Blake’a przestaje być absurdem, a staje się po prostu logiczną konsekwencją przyjętych założeń. Zdanie z „Jerusalem” to po prostu jasna artykulacja tej starszej, antycznej, postawy wobec filozofii.
Jeśli jednak tak, to dlaczego warto czytać i słuchać w tej materii właśnie Blake’a, a nie kogoś innego?
Z dwóch przyczyn. Po pierwsze: ze względu na jego konsekwencję. Konsekwencja to w świecie intelektu niezmiernie rzadkie zjawisko – i w tej kwestii również nie każdy ją zachowuje. Jeśli filozofia wynika z doświadczenia, a doświadczenia są indywidualne, dedukujemy stąd jasno, że i każdy system filozoficzny powinien być, przynajmniej co do swojej istoty, indywidualny właśnie. A jednak, z różnych względów, różni myśliciele, którzy trzymali się tego klasycznego poglądu, nie wyprowadzali zeń pełnych konsekwencji, pozostając jak gdyby w zawieszeniu między egzystencjalnym, a logiczno-specjalistycznym modelem filozofowania. Przykładem wspomniany Maritain, mój mistrz. Otóż był on, jak już zaznaczyłem, jednym z najwybitniejszych w historii europejskiej myśli orędowników filozoficznego intuicjonizmu – nie tylko znakomicie to stanowisko opisywał, ale i pasjonująco wykorzystywał je w rozważaniach historyczno-filozoficznych, w interpretacji innych systemów, niż własny. A jednak – był także, a przynajmniej starał się być, tomistą i pozostawał bardzo mocno na gruncie tej tradycji, przyznając jej tym samym wyraźne „naukowe” pierwszeństwo przed innymi. Ale przecież, jako się rzekło, o wartości i istocie danej myśli nie decyduje jej wartość „naukowa” czy logiczna, ale doświadczenie, które stoi u jej podstaw. Dlaczego akurat doświadczenie Jacques’a Maritaina miałoby być lepsze od innych? Już Gilson (notabene niezbyt życzliwie nastawiony do intuicjonizmu w ogóle) zauważał słusznie, że Maritainowskie dywagacje na temat tego, kto intuicję bytu miał (i dzięki temu był prawdziwym filozofem), a kto nie, są ciężkostrawne. I oczywiście – stanowią bowiem próbę usystematyzowania czegoś, czego się usystematyzować nie da, a przy okazji sprzeczność z istotą Maritainowskiej myśli. Jakkolwiek bowiem próbowałby ten wielki filozof ukryć ten fakt, i jak mocno nie trzymałby się przynależności do wspólnoty tomistów, prawda jest taka, że sam tomistą nie był. Był Maritainem, który zawsze mówił za siebie, posługując się tomizmem jako pewnym językiem. A zatem, w pełnym tego słowa znaczeniu, filozofem współczesnym, myślącym stosownie do wymagań poziomu świadomości, na który zaczął wspinać się w jego czasach ludzki duch. Problem polega na tym, że trzeba czasami wiele wysiłku, aby się o tym przekonać.
W wypadku Blake’a natomiast, takiego wysiłku w ogóle nie potrzeba, ponieważ wielki angielski radykał, jako samouk niezwiązany formalnie z żadną tradycją, nie miał podobnych skrupułów – był indywidualistą zupełnie bezczelnie, nie dbając o pozory „naukowości”; i ta właśnie bezczelność, to wyzwanie rzucone królom i kapłanom wszystkich epok, to przyczyna, dla której jego twórczość jest zawsze tak niesamowicie świeża.
Po drugie zaś, Blake jako myśliciel ma tę zaletę – że nie był filozofem. Jak łatwo bowiem zauważyć, w optyce klasycznej, której zarys starałem się tutaj przedstawić, filozofia nie jest ledwie filozofią, czy raczej: z natury nie wystarcza sama sobie, ale musi stanowić wstęp do czegoś innego i znacznie od siebie ważniejszego. Jak to nazwiemy – wizją, teologią, religią? Z braku lepszego pojęcia, zastosujmy termin „ezoteryka”. Jakkolwiek jednak byśmy tego nie nazywali, chodzi o bezpośredni ogląd świata duchowego – nikt przecież bowiem chyba nie ma wątpliwości, że doświadczenie, o którym tutaj mowa, ma charakter właśnie duchowy, że stanowi akt przekroczenia granic materialnego świata. I rzetelny, autentyczny opis jednego z nich, naturalnie prowadzi do następnych, a te do jeszcze następnych, tak że to, co z początku było pewną spekulacją, staje się bezpośrednim przeżyciem. W starożytności, nie był to wcale pogląd wyjątkowy (zwróćmy uwagę, że wszystkie wielkie szkoły filozoficzne Greków miały charakter około-religijny, szczególnie tyczy się to rzecz jasna nurtu platońskiego, ale nie tylko), obecnie wszakże prawie nikt o nim nie pamięta. Czy pamięta się o nim jednak, czy nie, pozostaje on faktem, próba zanegowania go zaś kończy się wyłącznie tym, że człowiek szkodzi sam sobie. Blake, w odróżnieniu od niemal wszystkich myślicieli swojej epoki, ten fakt jednak rozumiał i wyprowadzał z niego konsekwencje, dzięki czemu jego poezja jest czymś znacznie więcej, niż poezją – ale pewną praktyką duchową, pismem ezoterycznym, które prowadzi nas w rejony naprawdę nieznane.
No i dlatego, krótko mówiąc, jest tak fascynująca.
Na koniec dodajmy, że mój nowy przyjaciel intelektualny, Rudolf Steiner, wyróżniał w naszej kulturze trzy czynniki, które nie pozwalają człowiekowi osiągnąć bezpośredniego oglądu ducha.
1. „Amerykanizm”, stanowiący przekonanie, że świat ducha nie istnieje, zaś jedynym celem człowieka na ziemi jest opanowanie natury i gromadzenie bogactw. Narzędziem tego poglądu są wszystkie postawy racjonalistyczne, pozytywistyczne i materialistyczne, a także (co już rozwijam samodzielnie) ich sceptyczne mutacje epoki postmodernizmu.
2. „Jezuityzm”, czyli przeświadczenie, iż świat ducha co prawda istnieje, ale kontakt z nim stanowi wyłączną domenę autorytetu kościelnego. Pogląd ten najdojrzalszy swój owoc znajduje, oczywiście, w całej filozofii katolickiej (nietrudno zauważyć, że to on właśnie stanowił przyczynę, dla której indywidualizm Maritaina nigdy nie znalazł pełni wyrazu). Dla rozwoju duchowego jest tym bardziej niebezpieczny, że stanowi swego rodzaju wypaczenie jego zdrowych intuicji, tak na przykład scholastyczne hasło „filozofia sługą teologii” to swoista „kolektywizacja” zasady ezoterycznej. WYDAJE się on zatem przeciwieństwem amerykanizmu i wielu ludzi z tego względu się z nim utożsamia. W praktyce jednak, powiada Steiner, jezuityzm i amerykanizm to dwie strony tego samego medalu.
3. I, na ostatek, bolszewizm, czyli komunizm, stanowiący jak gdyby szaloną syntezę obydwu, pragnienie budowy królestwa bożego w wersji czysto doczesnej.
Wydaje mi się, że bezstronna obserwacja świata potwierdza tylko trafność obserwacji Rudolfa Steinera. To rzecz na inny tekst, więc nie będę się tutaj zbyt długo nad nią rozwodzić, natomiast pewne wydaje mi się, iż jeśli świat współczesny ma jakiś cel, to jest nim – przy całym pozornym jego „indywidualizmie” – właśnie anihilacja jednostki, z jej jednostkowymi doświadczeniami i jednostkowym sposobem ich wyrażania. Wyzwaniem, przed jakim stoi człowiek współczesny, jest ową jednostkowość ocalić. Tym zaś, co niezbędnie do tego potrzebne, jest jednak jakaś tradycja – nie w starym sensie poddaństwa wobec autorytetu, ale swoistego łańcucha komunikacji, dzięki któremu nasze własne myśli i intuicje stają się dla nas bardziej czytelne. I jedno z najważniejszych ogniw tego łańcucha, stanowi właśnie William Blake. Dlatego też powinien być czytany obowiązkowo pod karą więzienia, bo, jak wiadomo, tak właśnie indukuje się w ludziach samodzielność myślenia.
No, ale znów mnie dygresje ponoszą. W każdym razie: czytajmy Blake’a!
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura