„Oddajmy Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie”. Każdy nawrócony grzesznik ma prawo do katolickiego pogrzebu. Co najwyżej, niezbyt wystawnego. To nie powinno budzić żadnych wątpliwości i nie ma o czym dyskutować, decyzja zależy od spowiednika.
Ale czy zdrajca ma prawo do państwowego pogrzebu na Powązkach z pełnym wojskowym ceremoniałem? Że był prezydentem RP? Nawet jeśli uznać że był, to czy naprawdę musimy tak podkreślać „ciągłość władzy” prezydenckiej w Polsce od Bieruta do Komorowskiego (z kilkuletnim interwałem, kiedy to Order Orła Białego otrzymała Pani co w latach 40-tych i 50-tych strzelała do ruskich)?
O tylu ludziach chciało by się już zapomnieć, a tu znowu Jaruzelski… I ksiądz Lemański, i Komorowski i Wałęsa… I tłum pod kościołem, zdaje się szturmujący nieomal zamknięte wrota. Coś mi tu świta….
„Aż nareszcie zabrzmiały zmieszane głosy, potem rozległ się brzęk ostróg i tupot licznych kroków; drzwi od sali otworzyły się na roścież i żołnierze wpadli do środka.
Uczyniło się jasno od gołych szabel i coraz to więcej postaci rycerskich, przybranych w hełmy, kapuzy, kołpaki, tłoczyło się przeze drzwi. Wielu niosło w rękach latarnie i ci świecili nimi, postępując ostrożnie, chociaż w komnacie widno było i tak od ognia.
Na koniec z tłumu wyskoczył mały rycerz, cały w szmelcowanej zbroi, i krzyknął:
- Gdzie wojewoda wileński?
- Tu! - rzekł Charłamp ukazując na ciało leżące na sofie.
Pan Wołodyjowski spojrzał i rzekł:
- Nie żyje!
- Nie żyje! nie żyje! - poszedł głos z ust do ust. - Nie żyje zdrajca i sprzedawczyk!
- Tak jest - rzekł ponuro Charłamp. - Ale jeśli sponiewieracie ciało jego i na szablach je rozniesiecie, źle uczynicie, bo Najświętszej Panny przed skonem wzywał i jej konterfekt w ręku dzierży!
Słowa te wielkie uczyniły wrażenie. Krzyki umilkły.
Natomiast żołnierze poczęli się zbliżać, obchodzić sofę i przypatrywać się nieboszczykowi. Ci, którzy mieli latarnie, świecili mu nimi w oczy, a on leżał olbrzymi, posępny, z hetmańskim majestatem w twarzy i zimną powagą śmierci.
Żołnierze przychodzili kolejno, a między nimi i starszyzna. Zbliżył się więc Stankiewicz i dwaj Skrzetuscy, i Horotkiewicz, i Jakub Kmicic, i Oskierko, i pan Zagłoba.
- Prawda jest!... - rzekł cichym głosem pan Zagłoba, jakby bał się zbudzić księcia. - Najświętszą Pannę w rękach trzyma i blask mu od niej na lica pada...
To rzekłszy zdjął kołpak z głowy. W tej chwili uczynili to wszyscy inni. Nastało milczenie pełne szacunku, które przerwał wreszcie Wołodyjowski.
- Ach! - rzekł - już on na sądzie bożym i ludzie nic do niego nie mają!
(…)
W drodze do kwatery pan Zagłoba rozważał coś w umyśle, zastanawiał się, chrząkał, nareszcie pociągnął za połę pana Wołodyjowskiego.
- Panie Michale! - rzekł.
- A czego?
- Już mnie zawziętość na Radziwiłła minęła, co nieboszczyk, to nieboszczyk!... Odpuszczam mu z serca, że na szyję moją nastawał.
- Przed trybunałem on niebieskim! - odrzekł Wołodyjowski.
- Otóż, otóż!... Hm! żeby mu to co pomogło, dałbym zresztą i na mszę, bo widzi mi się, że ma tam okrutnie kruchą sprawę.
- Bóg miłosierny!
- Że miłosierny, to miłosierny, aleć i On bez abominacji na heretyków patrzeć nie może. A to nie tylko heretyk, ale i zdrajca. Ot co!”
Ot co!
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka