Maraton świąt , rocznic i obchodów nareszcie już za nami. Piszę: „nareszcie”, bo- jak to przy podobnych okazjach- towarzyszył mu zwyczajowy klangor ONYCH- naszych „wychowawców”, o tym jak to „my Polacy” wszystko robimy nie tak jak trzeba. Ponieważ czuję się adresatem tych połajanek, więc wprowadzają mnie one w przygnębienie i dojmujące poczucie własnej ułomności.
No bo jak tu zachować dobre samopoczucie, kiedy zewsząd się słyszy, że: żałobę obchodzimy zbyt długo i za bardzo nas ona absorbuje co jest wynikiem naszego zacofania i prowincjonalności oraz oderwania od kultury zachodu; nie potrafimy świętować, obchodzimy przeważnie rocznice klęsk, robimy to z ponurymi minami i na poważnie, a przecież trzeba inaczej, wesoło, radośnie! A papieża to już w ogóle nie potrafimy wspominać jak należy, bo „niewiele w nas zostało z jego nauki” i zamiast studiować encykliki (koniecznie te encykliki!) to roztkliwiamy się nad „kremówkami”.
Doprawdy, jak tu nie popaść w kompleksy, kiedy siedzi w TV dwóch prof. i jeden red., a red. pyta („pyta”- czasownik, a nie rzeczownik!): „dlaczego tak nieprawidłowo obchodzimy żałobę, dlaczego tak niewłaściwie świętujemy, dlaczego nie umiemy tak jak trzeba?”, po czym prof. (ten łagodniejszy) wyjaśnia, że to dziedzictwo historii nieudanych powstań, na co ten drugi (ten nieprzejednany) dalej swoje: że to zacofanie, prowincjonalizm i nieeuropejskość…
A to znów jeden były ksiądz w TV pomstuje, że z papieża zrobiliśmy sobie pomnik i „nie da się z nim dyskutować” (ten to by dyskutował nawet z kimś kto nie żyje od kilku lat!), gdy dla odmiany w S24 popularny bloger (znany z odważnego przekraczania granic śmieszności), że niektórzy z nas- zwłaszcza prawicowcy, śmią mieć odmienne zdanie z papieżem na temat naszego wstąpienia do UE i jeszcze bezczelnie twierdzą, że „papież jest nieomylny tylko w sprawach wiary!”
A potem znów sam „Wielki Łowczy” z gębą ponurą jak na stypie łka i lamentuje, że: „przecież dzień Konstytucji 3 Maja to święto radosne, kojarzące się z nową nadzieją, z rozkwitaniem, z życiem pełnym kolorów wiosny. W naszym życiu zbiorowym jest ciągle zbyt dużo pesymizmu i wzajemnych pretensji. Za mało patriotyzmu utkanego z nadziei, za mało poczucia autentycznej wspólnoty, za mało doceniania sukcesów i zmian na lepsze”.
I tak bez końca, co byśmy nie zrobili- wciąż nie tak jak trzeba, wciąż źle… A w dodatku wszystko to prawda i tylko co z tego?
Istotnie: poważnie i z namaszczeniem obchodzę żałobę i wspominam zmarłych lub zamordowanych bohaterów. Zawsze tak robiłem i odczuwałem, podobnie jak moi rodzice i dziadkowie. O ile wiem, zawsze robili tak moi rodacy i wcale nie wynikało to z klęsk powstańczych! To jest starsze, znacznie starsze! Sięga co najmniej epoki baroku, a zapewne znacznie dalej, a kto nie wierzy, niech sobie wygugla „pompa funebris”, lub „castrum doloris” i poprzegląda obrazki- może coś w nim „zaskoczy”.
Istotnie, wzruszają mnie przysłowiowe „kremówki”, czyli widok chorego i cierpiącego Ojca Świętego, który wspomina z uśmiechem lata młodości, żegnając się ze swą jakże kochaną Ojczyzną, o której wie, że już jej więcej nie zobaczy! A co- ma mnie nie wzruszać? Zamiast się wzruszać mam czytać encykliki (znów te encykliki!), a najlepiej zasiąść w gronie „intelektualistów” i z namaszczeniem rozważać ich treść, tocząc spory i dyskusje! Jak kiedyś faryzeusze z saduceuszami…
„Już taki dziwny jestem” (jak powtarzał pewien bohater Goldinga) i wcale nie zamierzam tego w sobie zmieniać. Co więcej, nie widzę niczego złego w owym „ponuractwie”. Nie żebym się z tym obnosił, ale zdecydowanie bardziej wolę oglądać horrory i dramaty niż komedie. Takich jest nas tu wielu, choć nie upieram się że większość. Ten zespół cech (imperatyw- chciało by się powiedzieć) nazywa się niekiedy „polskością” i zapewne TO właśnie miał na myśli Tusk twierdząc: „Polskość to nienormalność - takie skojarzenie nasuwa mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnie ochoty dźwigać... Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski - tej ziemi konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem”
A kim są ci, co zamierzają nas wychowywać? Zauważyć można, że chyba brak im tolerancji, owej odwiecznej skazy moich rodaków, którym każdy mógł zawsze wleźć na sam czubek głowy, a oni palcem nie kiwnęli „dla świętego spokoju”. Ale jednak nie, tu nie o tolerancję chodzi! Przecież toleruje się coś co przeszkadza, czemu uprawnione było by się przeciwstawić, a te nasze cechy są tylko (w najgorszym razie) nieszkodliwymi dziwactwami. Mamy więc tu do czynienia raczej z odrazą niż nietolerancją! Któż to objawia tak swą odrazę do „polskości”? Czyżby jak zwykle Żydzi? (musiałem pierwszy spytać o Żydów, bo jakbym nie spytał to by mi zaraz wyjaśnili że to właśnie o nich mi chodzi) Nie!- znów kulą w płot- akurat Żydzi bardzo w tym są do nas podobni ze swym kiwaniem się pod Ścianą Płaczu, „marszami żywych” i rocznicą powstania w Getcie! Że w Getcie to było „moralne zwycięstwo”? Ha, ha, ha, ha – a ileż to my takich „moralnych zwycięstw” wspominamy!
Cóż to więc za dziwna większość (mniejszość?) narodowa? I czy aby „narodowa”, skoro słowo „naród” jest dla nich jednym z licznych tabu, które sobie stworzyli w miejsce innych? I dlaczego zawsze powtarzają: „MY”, albo nawet: „MY POLACY”, kiedy mówią i piszą o naszych (a przecież nie ich- skoro to oni piszą) „ułomnościach”?
Kimkolwiek by nie byli, to JA nieodrodny syn, wnuk i prawnuk mych tolerancyjnych praszczurów wołam:
Ależ kochani rodacy (może lepiej- krajanie?)! Świętujcie sobie jak tam który sobie upodoba! Nie wzruszajcie się niepotrzebnie, czytajcie encykliki i dyskutujcie sobie do upadłego! Żałobę obchodźcie tydzień, dzień, albo nawet wcale nie obchodźcie! Świętujcie sobie nasze, swoje albo i cudze zwycięstwa (tylko żeby to nie były równocześnie nasze klęski, bo wyjdzie na to że świętujemy to samo!) Mi to zupełnie nie przeszkadza, zapewniam!
A od nas też się już proszę od… (tu sformułowanie spopularyzowane przez Waszego guru, a więc zapewne i dla Was zrozumiałe)
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka