Od dawna straszy nas się ordynacją większościową, czyli JOW-ami. Ma ona być rzekomo niedemokratyczna, większość obywateli ma być w niej pozbawiona w sejmie „reprezentacji” (cokolwiek by to miało znaczyć) i takie tam. Sejm miały być przy niej nadmiernie rozdrobniony (Leszek Miller swego czasu) lub PO miała by mieć ponad 80% mandatów. Tymczasem prawda jest inna.
Gdyby ostatnie wybory (2007) parlamentarne odbyły się według ordynacji większościowej, to poszczególne ugrupowania zdobyły by następujące ilości mandatów:
PO- 275
Pis- 175,
PSL-9,
SLD-1 ( gdyby miało dużo szczęścia i korzystny podział okręgów)
Te dane uzyskałem przy założeniu, że okręgi wyborcze pokrywały by się mniej więcej z obecnymi powiatami. Ponieważ powiaty mają różną liczbę mieszkańców, a okręgi powinny być pod tym względem równe, zaś większa gęstość zaludnienia występuje w dużych miastach, które popierają raczej PO, to wynik ten może należało by jeszcze nieco skorygować na korzyść platformy, ale raczej niewiele. Przecież powiaty też wyznacza się z założeniem podobnej liczby mieszkańców, a na terenach zdominowanych przez PiS ta partia wygrywała także w miastach.
Na tych samych zasadach wybory z roku 2005 skończyły by się wynikiem następującym:
Pis- 202
PO-137
Samoobrona- 87
PSL-23
SLD- 9
Mniejszość niemiecka- 3
Warto zwrócić uwagę, że mniejszość niemiecka zdobyła by trzy mandaty, bez żadnych machlojek ewidentnie niezgodnych z konstytucją (równość obywateli wobec prawa i „równość wyborów” jako element obowiązującej- pięcioprzymiotnikowej ordynacji), jakie mamy w ordynacji obecnej.
Czy ktoś tu widzi jakiś kataklizm którego należało by się bać?
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka