Jeżeli Żydzi są uciskani, to w dużej mierze jest to ich własną winą. Są dumni, a przy tym zbyt bierni i ufni Bogu. (…) Są nienawidzeni głównie przez pospólstwo, a ono ma taki powód: Żydzi są aroganccy i zawsze chcą rządzić. (…) Starają się uchodzić za panów i władców.
Czy powyższe stwierdzenia to słynne „kocopały’? Nie mnie to rozsądzać, nawet bym nie śmiał, tym bardziej, że napisał te gorzkie słowa na początku XVI wieku po Chrystusie Żyd Salomon ibn Verga, w swym dziele „Szewet Jehuda”, w którym starał się odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ludzie nienawidzą Żydów.
Co wiemy o „kocopałach”? Wiadomo, że kocopały są wtedy, gdy ktoś źle pisze o Żydach, ale nie wtedy, gdy sam piszący jest Żydem. W każdym razie nie zawsze, o czym świadczy chociażby przytoczony cytat. Wydaje się nawet, że „kocopały” są wtedy, gdy ktoś, kto sam nie jest Żydem pisze o Żydach cokolwiek, jeśli nie pisze tego z twarzą przy podłodze. Wiadomo także, że nie ma znaczenia to, czy wypowiedź jest prawdziwa lub fałszywa. Dla Żydów takie rozważania w ogóle nie mają większego znaczenia, są one naszym łacińskim dziwactwem, odziedziczonym po Grekach i Rzymianach, a więc mówiąc krótko po gojach. Dla Żyda ważna jest hagada- opowiadanie: to, co się na dany temat uważa, co się powtarza w gazetach, telewizji i po synagogach. Nie jest przypadkiem, że zupełnie niezrozumiałego dla mnie określenia: „fakt prasowy” użył Polak żydowskiego pochodzenia. Tak więc, wzmianka prof. Żaryna o przedwojennej działalności żydowskich instytutów naukowych to oczywiście „kocopały”, mimo że Żaryn wie co pisze i zapewne ma rację, natomiast opowiadania prof. Grossa o wygrzebaniu przez wieśniaków w ziemi dziury 10 -cio metrowej głębokości, to sam cymes. Podobnie jak inne opowieści tego socjologa, snute w jego „historycznych” książkach.
I tu kolejna wątpliwość. Czy książka profesora Normana Finkelsteina „Przedsiębiorstwo holocaust” to też „kocopały”? Aż boję się cytować, ale co mi tam, skoro już tak źle zacząłem… Pisze w niej Finkelstein o książce Tomasza Grossa „Sąsiedzi”: „Twierdzę, że jej wartość naukowa jest, co najmniej wątpliwa. Chciałbym też przyjrzeć się spostrzeżeniom Grossa na temat odszkodowań za holocaust, aby wykazać, iż jego fałszywe poglądy wspierają grabieżcze zamiary „przedsiębiorstwa holocaust” wobec Polski”. Aj waj! Tu już chyba wątpliwości być nie może, skoro mowa o pieniądzach, to muszą to być „kocopały”, ale jak wspomniałem, nie mnie o tym sądzić.
Najnowszego „dzieła” Grossa oczywiście nie czytałem (podobnie jak i innych jego „dzieł”), nie mam zwyczaju czytać wszystkiego, jakaś selekcja musi być … Zupełnie nie rozumiem, dlaczego miałbym się interesować tym, że jacyś moi rodacy 65 lat temu dłubali (lub też nie dłubali) w ziemi, w której pogrzebano jakichś anonimowych Żydów. Zupełnie tego nie rozumiem, kiedy wszyscy „rozumni” przekonują mnie, że nie ma powodów bym się dziś interesował tym, że jacyś Rosjanie grzebali w ziemi, na której 9 miesięcy temu zginęli moi wybitni rodacy, ludzie, których znałem, szanowałem i darzyłem sympatią. Zupełnie też nie rozumiem, jakie wnioski miały by z tego „dzieła” płynąć. „Sąsiedzi” mogli posłużyć do wznowienia śledztwa i osądzenia sprawców, cóż jednak zrobić, kiedy sprawcy już zostali osądzeni i nawet dość surowo, a nowych nie dało się oskarżyć? O ile wiem nawet nie było takich prób! A co można zrobić dziś z tymi, którzy 65 lat temu dłubali w ziemi? Szukać, oskarżać? Chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. A więc, o co? Może o zbudowanie hagady, że Polacy (katolicy) to hieny i ludzie podli? Taka sama to prawda jak ta, że Żydzi to oszuści i lichwiarze- ot „kocopały” antypolskie. Czyżby więc chodziło o pieniądze, o czym pisał prof. Finkelstein? Myślę, że poza tym- jakże trywialnym powodem- może być też inny, bardziej romantyczny.
„To jest bardzo ciężka robota, być w tym kraju Żydem- ja żadnemu z nich nie zazdroszczę i myślę, że to jest bardzo trudne” (…) A Jan Gross to był jeden z tych ludzi, chyba pochodzenia żydowskiego, który wyemigrował po 1968r. To było właśnie jedno z bolesnych doświadczeń marca. Ja miałem na przykład takiego kolegę na studiach, z którym się przyjaźniłem, chodziliśmy po górach… on miał dziwną biografię, bo wychowany był całkowicie bez religii, w rodzinie, która się na siłę asymilowała (…) w rodzinie komunistycznej oczywiście (tatuś prokurator). I on odnalazł ciotkę w Izraelu. Już na studiach, na własny rachunek, wyjechał na urlop i wrócił pierdolnięty, z jarmułką na głowie, nauka hebrajskiego, pejsy i takie rzeczy- odnalazł korzenie, załapał się. I po tym marcu (…), lecę do Wicia i widzę, że po pierwsze nie ma jarmułki, po drugie ogolony na gładko, siedzi i się trzęsie. I po dwóch miesiącach odprowadzałem go na stację, bo wyjeżdżał. I trudno mu się dziwić. Jan Gross z tej samej emigracji właśnie (…)”
Tak pisał o swoim przyjacielu Janie Tomaszu Grossie, a także o innych polskich Żydach, Jan Krzysztof Kelus w „Brulionie”, nr 1/98. Trudno się z nim nie zgodzić. Problem w tym, że Gross bynajmniej nie jest Żydem. On jest tym najtrudniejszym przypadkiem: Żydem był jego ojciec, a nie matka i dlatego dla Żydów nigdy Żydem nie będzie, choćby nawet nie wiem co zrobił i nie wiem jak bardzo chciał (a chyba właśnie bardzo chciałby), za to będzie oczywiście stuprocentowym Żydem dla każdego antysemity! Taka sytuacja, odrzucenie z każdej strony, może skutkować strasznymi kompleksami, wystarczy przypomnieć odloty Bubla czy Tejkowskiego, a przecież mogło być też znacznie gorzej! Na podobny kompleks cierpieli Reinhard Heydrich i Hans Frank, którzy mieli żydowskich ojców (pisała o tym Hanna Arendt), a także sam piekłoszczyk Adolf Hitler! Co prawda Werner Maser udowodnił, że dziadkiem Hitlera (za strony ojca) wcale nie był Żyd Frankenberger, a nawet, że żaden Żyd Frankenberger nigdy nie istniał, ale samemu Hitlerowi to już raczej niewiele pomogło, skoro od dawna nie żyje, a umarł w przeświadczeniu swego „niepewnego” pochodzenia. Za to niektórzy niepoważni (cokolwiek by to miało znaczyć) badacze, jak chociażby Hennecke Kardel, wypisują bzdury o tym, jak to młody Hitler starał się w Wiedniu o uznanie i pomoc rodziny Frankenbergerów, która mu jej odmówiła, albo o tym jak to później kanclerz rzeszy zlecił Hansowi Frankowi zbadanie swych korzeni, za względu na haki w pochodzeniu adwokata. To oczywiście wszystko bzdury, ale kto tak do końca może wiedzieć po prawie stu latach jak tam naprawdę było?
Biorąc powyższe pod uwagę, widać, jak bardzo złożoną postacią jest Jan Tomasz Gross. Że jest on postacią dramatyczną i tragiczną! Być nie-wiadomo-kim, szabesgojem w najlepszym wypadku, i to 65 lat po holocauście to potworne obciążenie. Jednak, gdyby tylko o to chodziło, to nie widział bym powodów, by jego ekscesy akceptować (tolerować je niestety muszę). Myślę, że kompleks żydowski to wcale nie kompleks holocaustu, choć oni to właśnie usiłują nam wmówić. Przed holocaustem Żydom też nie było lekko, a warto zauważyć, że oni zawsze widzą swych głównych prześladowców w chrześcijanach, a zwłaszcza w katolikach, wśród których zresztą najchętniej zamieszkują. Dochodzi do absurdów, takich jak obwinianie za holocaust chrześcijaństwo, bo Niemcy to przecież chrześcijanie a Hitler był katolikiem. Kiedyś na ulicy zasłyszałem, „że historia chrześcijaństwa to historia prześladowania Żydów” (!). Trudno to doprawdy wytłumaczyć i nawet się nie dziwię niektórym „wariatom”, którzy uważają, że Żydzi to masochiści, którzy z różnych powodów świadomie ściągają na siebie prześladowania, na przykład po to by zaostrzyć w swym narodzie selekcję naturalną, sprzyjającą doskonaleniu rasy. Prawda może być inna. Wśród Żydów istnieje tak ogromne zapotrzebowanie na deprecjonowanie chrześcijaństwa, że właśnie tu może być pies pogrzebany.
Dwa tysiące lat temu Żydzi popadli w specyficzny dla tego narodu nastrój (co kilkaset lat w niego popadają), zwany „czasami mesjańskimi”. Odkrycia dokumentów sekty esseńczyków z Kumran, z czasów na krótko przed przyjściem Chrystusa, świadczą o ty, że naród żydowski był wówczas przekonany o rychłym nadejściu mesjasza i intensywnie się do tego przygotowywał. Jednak zamiast oczekiwanego mesjasza przyszedł ubogi cieśla z Nazaretu, głoszący dobro i miłość nieprzyjaciół. Żydzi go ukrzyżowali, ale przecież kogoś przyjąć musieli! Ostatecznie obwołali mesjaszem Szymona Bar- Kochbę, który bardziej odpowiadał ich oczekiwaniom, a którego powstanie (jak i dwa inne) spowodowało zburzenie świątyni i utratę przez Żydów Kanaanu, obiecanego im niegdyś przez Stwórcę jako element specyficznego kontraktu: „ziemia za kult”. Tym samym nastąpił koniec judaizmu w dotychczasowej postaci! Równocześnie chrześcijaństwo opanowywało świat, co nie mogło nie budzić wśród naszych „starszych braci w wierze” niepokoju. No bo, co jeśli On rzeczywiście był oczekiwanym mesjaszem a oni go przegapili i odrzucili? Byli by wobec tego najbardziej godnym pożałowania narodem na świecie! Jak bardzo pragnęli później zabić w sobie ten niepokój, jak gorączkowo i ochoczo uznawali mesjaszami Sabataja Cwi, czy Jakuba Franka… Wszystko na nic, wszystko na próżno. Ten niepokój musi ich dręczyć do dzisiaj, a jedynym nań lekarstwem wydaje się udowadnianie błędów i podłości chrześcijan, a zwłaszcza (dlaczegoś) katolików. Stąd zapotrzebowanie na „dzieła” Jana Tomasza Grossa i innych, choćby najbardziej naciągane. Skoro ten kompleks trwa już dwa tysiące lat, to jeszcze jakiś czas potrwa i musimy się do tego przyzwyczaić, jak i do podobnych publikacji. Każdy ma takiego Grossa, na jakiego sobie zasłużył.
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka