Premier Donald Tusk podczas tegorocznych posiedzeń parlamentu głosował tylko trzy razy(…)- informuje TOK FM. Reporter radia TOK FM policzył, ile razy premier brał udział w głosowaniach. Statystyki są zaskakujące, ponieważ Donald Tusk głosował tylko trzy razy od początku tego roku. Łatwo wymienić: wybrał Grzegorza Schetynę na Marszałka Sejmu, głosował nad uzupełnieniem porządku dziennego o wybór prezesa NBP i wybrał na tę funkcję Marka Belkę. Premiera nie było na tysiąc dwustu dwudziestu dziewięciu głosowaniach, na których między innymi wybierano Rzecznika Praw Obywatelskich, członków Rady Polityki Pieniężnej, czy sędziów Trybunału Konstytucyjnego - podaje radio TOK FM. Mimo, że wszystkie tegoroczne nieobecności premiera są usprawiedliwione pracami rządu nadal dziwi to politologa doktora Wojciecha Jabłońskiego. - Donald Tusk jest bardzo zapracowany i można zrozumieć to, że na takie głupstwa jak stanowienie prawa nie starcza mu czasu skoro jak powiedział "gotów jest działać na granicy prawa"
No cóż, trójpodział władzy w Polsce to pełna abstrakcja. Władzy ustawodawczej praktycznie nie ma, większość sejmowa jest potulnym wykonawcą dyrektyw władzy wykonawczej, czyli „ustanowionego przez nią” rządu (na marginesie dodajmy, że zbliżające się procesy o odszkodowania dla sprzedawców „dopalaczy” dadzą nam odpowiedź czy aby podobnie nie jest z „władzą sądowniczą”), Prawie nikomu nie przeszkadza to, że to rząd sam sobie opracowuje projekty ustaw, później sam je dla siebie (za pomocą sejmowej „maszynki do głosowania”) uchwala, by następnie sam się z ich wykonania (przy pomocy tej samej maszynki) rozliczyć. Ustawy nie opracowane przez rząd trafiają do „zamrażarki”, a jedną z ważnych przyczyn tego procederu jest niewątpliwie obawa rządu, że wykonanie ustaw których sam dla siebie nie opracował może oznaczać jakieś kłopoty. Jest to sytuacja patologiczna, a jej skutkiem jest brak szacunku społecznego dla parlamentu Rzeczpospolitej i funkcji posła. Dlatego zupełnie mnie nie ruszyło to że Tusk nie bierze udziału w głosowaniach sejmowych. Oczywiście wiem, że nie jest to wynikiem jego zdrowych poglądów na kwestie trójpodziału władzy, ale raczej (także przecież zdrowych) zamiłowań do futbolu, no bo przecież nie do wytężonej pracy!
Szokujące jest natomiast to, że powyższą wiadomość podało radio TOK-FM, a następnie znalazła się na czołówce Onetu, skąd ją skopiowałem! To już nie są żarty, „njus” jest w stosunku do premiera złośliwy i może mu jakoś zaszkodzić. Potwierdza się to co pisałem w poprzedniej notce: znika medialny parasol nad platformą i jej rządem. Co się dzieje w „obozie okrągłego stołu”? Jakie są jego kalkulacje i plany? Jakież tam musi panować napięcie, po wyborach prezydenckich, których pierwsza tura ujawniła znaczny przepływ elektoratu z PO do Pis!
W całej układance kluczem wydaje się być powstanie partii Palikota. To ona będzie teraz dopieszczana przez media. Wobec wspomnianego wyżej przepływu elektoratu idea jest czytelna: PO musi się przesunąć na prawo by odebrać to co straciła, a w tym celu musi wydalić Palikota. W myśl hasła „all hands on deck!”, każdy będzie zagospodarowywał swój kawałek elektoratu: od „prawicowego” PO, przez „nowoczesnego” Palikota, po „twardogłowe” SLD, później zrobi się sejmową koalicję, jeśli nie będzie innego wyjścia. Taka mobilizacja może pomóc, ale nie musi. Dlatego „wariant- Palikot” następuje właśnie teraz- przed wyborami samorządowymi, które będą stanowić test dla całego zamierzenia.
Jak bardzo ryzykowny jest testowany wariant, łatwo jest sobie uświadomić, przypominając dwie liczby. W wyborach parlamentarnych roku 2001, po których SLD o mały włos a rządziło by samodzielnie, na partię Millera głosowało 5,3mln wyborców. W pierwszej turze ostatnich wyborów prezydenckich Kaczyńskiego poparło 5,7mln głosujących. Ordynacja wyborcza premiuje silnych. Jeśli w „obozie okrągłego stołu” nastąpi rozdrobnienie, to koszmar „establiszmętu” IIIRP może stać się faktem. Kaczyński dobrze o tym wie i perfidnie (fakt, że nie jest to specjalnie trudne) drażni konkurentów, tak by mieć zawsze zgodny chór „wszystkich” przeciwko sobie. Jeśli dodać do tego rosnącą dziurę Rostowskiego, to atmosfera w PO musi być coraz bardziej nerwowa. Wynik wyborów samorządowych staje się więc niezwykle ważny dla dalszych wydarzeń na scenie politycznej. Klęska obozu rządzącego może sprawić, że mocodawcom Tuska puszczą nerwy, Rostowskiemu zwieracze, a my wszyscy będziemy musieli za to zapłacić. I oby skończyło się tylko na kasie!
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka