Czego można wymagać od polskich polityków? Wiadomo, że niewiele. Od ludzi w ogóle nie powinno się zbyt wiele wymagać, bo budzi to z jednej strony frustrację, a z drugiej zniechęcenie. Tym niemniej jakieś absolutne minimum trzeba ustalić. Po dłuższym namyśle proponuję by określić je na poziomie następującym: od polityków polskich wolno wymagać, by nie wydzierżawiali żadnych nieruchomości na terenie kraju niemieckim zakonnikom, ani nie wciągali Rosji w nasze wewnętrzne spory.
Niestety, prawa Murphy’ego dadzą się też stosować w polityce, choć z pewnymi modyfikacjami. Niniejszym wprowadzam prawo Kota z Cheshire, które głosi:
JEŚLI JEST MOŻLIWOŚC POPEŁNIENIA W POLITYCE ZAGRANICZNE JAKIEGOŚ IDIOTYZMU, KTÓRY MOŻE MIEĆ FATALNE SKUTKI DLA KRAJU, TO RZĄD PO Z PEWNOŚCIĄ WŁAŚNIE TO ZROBI.
Zaczęło się niewinnie, od spektakularnego, bo dokonanego w dniu święta narodowego USA, zerwania „specjalnych stosunków” z naszym najważniejszym sojusznikiem. Niby nic, w końcu tylko przez jakieś 15 lat był to podstawowy wektor naszej polityki zagranicznej i nawet czerwoni rozumieli, że jeśli chcą sobie tu porządzić to muszą mieć jakąś możliwość manewru. Ale po co mamy w Polsce rządzić skoro mogą to robić za nas inni, bardziej doświadczenie i kompetentni! Rola przedmiotu w polityce Niemiec i Rosji też ma swój urok, i zdolny minister spaw zagranicznych, jakim jest niewątpliwie Radek Sikorski, potrafi ów urok dostrzec i się nim zachwycić. Zdemolowanie z trudem budowanego sojuszu państw pomiędzy Niemcami i Rosją też było drobiazgiem. W końcu Giedrojć już się przeżył, a nasz „profesor” Władysław „Bydło” Bartoszewski wie lepiej. Ropa też nie musi płynąc do nas przez Gruzję: świat jest taki szeroki- starczy spojrzeć na mapę… Poza tym częste zmiany kierunku polityki zagranicznej państwa są pozytywnym zjawiskiem, wzbudzają podziw partnerów dla naszej kreatywności w tej dziedzinie!
Niestety potem szło już coraz gorzej. Gdy Rosja rozgrywała nasze wewnętrzne spory przed uroczystościami katyńskimi, co bardziej przewidujący dyskretnie sugerowali, by nie dać się im tak tutaj panoszyć. Niestety: „głos wołającego na puszczy”… Dziś już znamy skutki tych zabaw i wielu powinno się zreflektować, a niektórzy dostać rozstroju nerwowego spowodowanego przebudzeniem z ręką w nocniku. Ale gdzie tam- tu sami twardziele! Gdy po ”katastrofie smoleńskiej” zaczęto suflować pojednanie „polsko- rosyjskie” przeczułem, co będzie i napisałem o tym: pojednanie to nastąpi w trybie przyspieszonym, po to chociażby, by Rosja mogła owe stosunki popsuć gdyby wybory w priwislanskim kraju poszły nie tak jak trzeba i w ten sposób, przez swoich agentów wpływu w Polsce, oddziaływać na naszą opinię publiczną. Oczywiście ruskim w to graj, co wyraził bez ogródek Miedwiediew na lotnisku w Krakowie, określając szybką poprawę wzajemnych stosunków, jako „niezbędną”. Jak powiedziałem, rzecz można było przewidzieć, ale ciarki mi przeszły po plecach, gdy w niedawnej dyskusji w „trójce” przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych z PO zarzucił rządom PiS-u pogorszenie stosunków polsko- rosyjskich, pozytywnie na tym tle stawiając rządy platformy. Z dumą podkreślił, że zdjęcie embarga na polskie mięso nastąpiło bezpośrednio po wygraniu wyborów przez PO jesienią 2007. Dalsze akty tej tragifarsy rozgrywają się obecnie w Rosji. Rosjanie ujawniają „60 tomów akt katyńskich” (od dawna dostępnych naszej prokuraturze) a P.O. prezydenta Polski udaje że to epokowe wydarzenie we wzajemnych stosunkach. Ciąg dalszy nastąpi…
Czytam obecnie „Dzieje sejmu wielkiego” W. Kalinki. Opisuje on tam zjawisko wciągania ościennych rządów w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej w okresie przedrozbiorowym. Symbolem tego stała się Targowica, ale niesłusznie. Proceder ten był powszechny i trwał od dawna. Celowali w nim nie tylko zwolennicy sojuszu z Rosją, ale i t.zw. „patrioci” lub „stronnictwo pruskie”. Jak się to skończyło dobrze wiemy. Dziś, na naszych oczach dzieje się coś co jeden z najwybitniejszych obserwatorów naszego życia politycznego określił jako „recydywa saska”. Personifikacją tego zjawiska był do niedawna profesor Geremek, z dumnym uśmiechem prymusa wsłuchany w oklaski parlamentu europejskiego. Wtedy jeszcze nie mieściło mi się w głowie, że ta zabawa może też pójść w przeciwnym- wschodnim kierunku. Takiej politycznej głupoty nie byłem w stanie przewidzieć- stąd „prawo Kota z Cheshire”.
W latach osiemdziesiątych salwy śmiechu wzbudzały taśmy z nagraniami „Kabaretu pod egidą”. Pamiętam jak Jan Pietrzak pastwił się nad rządami komunistów, wytykając im kolejne absurdy gospodarcze i nazywając bez ogródek: kretynami, idiotami, debilami. Wątek kończył stwierdzeniem, że on występuje w obronie tych osób, „bo przecież, jeśli nie debile, kretyni i idioci, to sabotażyści i dywersanci”!
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka