Imprezując wczoraj z okazji imienin Jerzego miałem sposobność spotkac się z moimi "młodymi wykształconymi z wielkich miast" przyjaciółmi. Jedno trzeba powiedziec od razu: nienawidzą GO tak samo jak wcześniej. Nic tu się nie zmieniło, poza tym że już się nie wyrywają się do dyskusji, nie prowokują i nie rechoczą. Warto o tym wiedziec, żadnych złudzeń. Dotyczy tak samo pracowników działu propagandy nazywanych dlaczegoś dziennikarzami. W tej chwili obowiązuje ich wszystkich podyktowana przez G.W.-no narracja z winą ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego za "wypadek" bo "wywarł nacisk" na pilota który pod wpływem owego nacisku poprowadził sto osób na pewną śmierć.
Oczywiście nie lubię się grzebać w G.W.-nie, ale czasami niestety trzeba. Zwłaszcza kiedy G.W.- niarze srają publicznie w biały dzień na grobach bohaterów. Powyższa narracja G.W-niarzy jest ewidentnie przeznaczona dla półdebili i najwyraźniej za takich uważają oni swych czytelników. Może nie bez racji... Z odczytu czarnych skrzynek wynika (tak przynajmniej twierdzą Rosjanie) że żadnych nacisków nie było. Załóżmy jednak że było tak jak twierdzą (pierdzą) G.W.-niarze i ś.p. Lech Kaczyński nakazał pilotowi lądowanie w Smoleńsku bez względu na warunki grożąc mu sądem polowym w razie odmowy. Co by z tego wynikało? Nic poza tym że winę za katastrofę ponosi pilot. Aby twierdzic inaczej trzeba kompletnie nie rozumiec znaczenia słowa ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
Dygresja:
Pracuję jako architekt - projektant. Często spotykam się z sugestiami i naciskami inwestora, który domaga się zastosowania takiego lub innego rozwiązania projektowego. Staram się te oczekiwania spełnic (nasz klient- nasz pan!) jeśli nie burzy to koncepcji i nie jest sprzeczne z przepisami, sztuką budowlaną i zdrowym rozsądkiem. Oczywiście nie ma mowy bym wprowadził i podpisał coś co jest wg mojej wiedzy niedopuszczalne. Załóżmy jednak że pod wpływem nacisków inwestora popełniłem coś takiego (jest to niemożliwe, ale i tak znacznie bardziej prawdopodobne niż to że pilot odpowiedzialny za życie swoich pasażerów zgodził się lądowac w warunkach które to uniemożliwiały). Załóżmy dalej że owe wadliwe rozwiązanie doprowadziło do katastrofy, awarii lub wypadku. Załóżmy że sprawa trafiła do sądu i (teraz najśmieszniejsze) mój obrońca oświadczył że winy nie ponoszę ja (projektant i autor projektu, podpisany pod nim, posiadający wiedzę i właściwe uprawnienia) lecz inwestor, bo "on mi kazał tak zaprojektować". Myślę że nim bym go zdążył zabić wzrokiem sala by go zabiła śmiechem.
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka