Kot z Cheshire Kot z Cheshire
235
BLOG

Europa nie jest i już nie będzie wielka.

Kot z Cheshire Kot z Cheshire Polityka Obserwuj notkę 24

Ceterum censeo Polska wkrótce znajdzie się poza Unią Europejską

Wczorajsze przemówienie Tuska w Brukseli wywarło na mnie przygnębiające wrażenie. Mam swoje lata i pamiętam jeszcze przemówienia partyjnych dygnitarzy na zebraniach przeróżnych gremiów PZPR, które to przemówienia polegały na tzw. „świergoleniu” (określenie Sołżenicyna), czyli na powtarzaniu powszechnie znanych i wielokrotnie słyszanych kalek, zaklęć i formułek, zgodnych z panującą ideologią i pozbawionych jakiejkolwiek istotnej treści. Tych zresztą nikt nie oczekiwał, kolejni mówcy dobrze wiedzieli co powiedzieć i co zostanie powiedziane przez innych, słowa nie miały żadnego znaczenia i zawsze były nagradzane rzęsistymi oklaskami. Rytuał. Parlament Europejski doszedł właśnie do tego poziomu. W „mowie- trawie” Tuska przewinęło się m.in. rytualne zaklęcie o tym, że „Europa była, jest i będzie wielka”. Otóż nie, już nie jest i z pewnością nie będzie.

Pomysł na Unię Europejską wykluwał się długo, ale współczesnego znaczenia zaczął nabierać gdzieś na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Ten czas to upadek bloku wschodniego i początek procesu globalizacji, a więc także pojawienie się tzw. „azjatyckich tygrysów” - szybko rozwijających się gospodarczo krajów dalekiego wschodu. Przed państwami zachodniej Europy, pojawiło się wyzwanie wytrzymania międzynarodowej konkurencji i obrony wysokiego poziomu życia ich obywateli (tzw. „welfare state”). Pomysłem na to była właśnie Unia Europejska: budowa ograniczonej autarkii gospodarczej (tzw. „wspólnego rynku”) zabezpieczonej przed konkurencją za pomocą barier celnych i tzw. „kontyngentów”, restrykcyjnie określających ile konkurencyjnych towarów spoza unii może się pojawić na jej rynku. Czynnikiem decydującym o powodzeniu tej idei (czyli o przetrwaniu) miała być przewaga technologiczna i naukowa Europy, oraz wielkość rynku - autarkia gospodarcza przetrwa tym dłużej im jest większa. Stąd pomysł przyłączania do Unii nowych państw. Taka polityka jest w zasadzie realizowana od lat 90-tych do chwili obecnej. Oczywiście już wtedy było widać, że to nie jest pomysł na sukces, ale na odwleczenie katastrofy, która prędzej czy później będzie musiała nadejść, politycy demokratyczni nie zajmują się przecież rozwiązywaniem problemów, tylko ich odwlekaniem. Dziś żyjemy w tych ciekawych czasach, w których ta katastrofa w końcu nadeszła.

Gospodarka Unii Europejskiej nie ma już żadnych atutów, pozwalających jej wytrzymać w starciu z międzynarodową konkurencją, która dziś stała się nieporównywalnie potężniejsza niż ćwierć wieku temu. Ówczesne „tygrysy” to małe kotki w porównaniu z gospodarkami dzisiejszych Chin i Indii, wobec których Europa nie ma już żadnej przewagi technologicznej. Ma natomiast potężne obciążenie, w postaci wysokich kosztów pracy, na które składają się wysokie pensje i hojna opieka socjalna. Wielkość rynku Unii Europejskiej mierzona udziałem jej PKB w światowym, zmalała z ok. 21% w roku 2000 do ok. 14% w roku minionym – to tempo naprawdę przeraża! Pogłębia się też dystans wobec USA, który zgodnie ze „strategią lizbońską” miał być zniwelowany do roku 2012 – warto to przypominać, bo chyba nic nie świadczy lepiej o odklejeniu od rzeczywistości europejskich przywódców! Europa popełnia na oczach świata spektakularne samobójstwo energetyczne, którego symbolem stało się zamknięcie niemieckich elektrowni jądrowych, skutkujące obecnymi problemami energetycznymi tego kraju. Aby zrozumieć (może lepiej „dostrzec” - zrozumieć się tego nie da) ten obłęd, wystarczy przyjrzeć się słynnemu programowi FF55, a więc paranoi redukcji emisji CO2. Europa wytwarza ok. 6% tego (nieszkodliwego – nie tylko moim zdaniem) gazu, podczas gdy Chiny – ok. 30%, a USA i Indie po kilkanaście. Europejscy przywódcy postanowili jeszcze zredukować swoją emisję, zarzynając przy okazji europejską gospodarkę. Oczywiście nie będzie to miało żadnego wpływu na klimat, gdyż przywódcy innych krajów nie są dotknięci tym obłędem i niczego redukować nie zamierzają – wprost przeciwnie (abstrahując od tego, czy emisja CO2 ma jakikolwiek wpływ na ocieplenie klimatu, w co bardzo wątpię). Cała idea Unii Europejskiej, a więc powiększenia i autarkizowania rynku nie ma już więc dziś najmniejszego sensu i nic Europie nie daje, jedynie przyspiesza jej przekształcanie w skansen zacofania i biedy. Może właśnie dlatego wspólny rynek towarów i usług jest stopniowo likwidowany, a UE coraz bardziej przekształca się ze wspólnoty gospodarczej w organizm (raczej mechanizm) polityczny i to bardzo nieładnie pachnący cenzurą i zamordyzmem. Aby wytrzymać w międzynarodowej konkurencji Europa powinna więc jak najszybciej odtworzyć konkurencyjność swojej gospodarki, której jednak nie uzyska już dzięki technologii. Musi więc zredukować koszty pracy i socjalu, a więc zlikwidować „welfare state”, to zaś trudno sobie nawet wyobrazić. Nie ma więc ratunku i będzie trwał coraz szybszy obsuw po równi pochyłej – to nieuniknione. Europa już nigdy nie będzie „wielka”, „to uz se ne vrati pane Havranek”!

A co z Polską? Jaka jest nasza sytuacja w tej „niepięknej katastrofie”? No cóż, koszty pracy nie są w Polsce zbyt wysokie, a z kolei wydajnosć należy do najwyższych na świecie (zgodnie z danymi ze strony www.tradingeconomics.com wyprzedza nas tylko Norwegia i Rumunia). Trzeba więc jak najpilniej przygotować operację odczepienia naszego wagoniku od pociągu, który pędzi prosto na zerwany wiadukt nad przepaścią. Polska, jeśli przestanie niszczyć swoją gospodarkę ulegając dyktatowi wariatów z UE, ma szansę utrzymać swoją konkurencyjność. Koszty i niebezpieczeństwa z tym związane będą oczywiście ogromne, ale właśnie dlatego czas zacząć się do nich przygotowywać. Dla Unii Europejskiej nie ma już ratunku. Naprawdę.

Czas na Polexit


Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Polityka