"Wydawało mi się że słyszę jak krzyczy szeptem: "Ohyda! Ohyda!"
(...)
-Słyszałem jego ostatnie słowa...
-Niech Pan mi je powtórzy - szepnęła rozdzierająco
- Ostatni wyraz, jaki wymówił, to było - pani imię"
(Joseph Conrad "Jądro ciemności")
Dawno już nie pisałem notek na salonie, ale przeczytałem dwa odredakcyjne komentarze nowego MSN w Warszawie i uznałem, że nie mogę tego "puścić płazem". Dlatego, że to są wypowiedzi o architekturze, a jeśli się o czymś pisze, to warto mieć tzw. "pojęcie".
Autorzy bronią nowego budynku, porównując go z Centrum Georges Pompidou w Paryżu, Muzeum Guggenheima w Bilbao, czy z piramidą na dziedzińcu Luwru. Porównania te mają się niestety "nijak".
Centrum Pompidou ("Beauborg") w Paryżu jest kontrowersyjnym manifestem ówczesnych poglądów na architekturę (schyłkowy brutalizm, wczesny hihg-tech) Richarda Rogersa i Renzo Piano, z których przynajmniej ten drugi wielokrotnie później potwierdził swój geniusz. Autorzy wyszli z założenia, że najważniejsze jest stworzenie uniwersalnej mobilnej przestrzeni wystawienniczej, umożliwiającej dowolną jej aranżację. Kolejne kondygnacje budynku stanowią więc tzw. "otwarty plan", gdyż wszystko co zazwyczaj zaburza swobodę aranżacji przestrzeni zostało wypchnięte na zewnątrz: podpory, klatki schodowe i dźwigi, korytarze, instalacje… I właśnie te instalacje stworzyły szokującą fasadę od strony ulicy, ale przecież trzeba zrozumieć, że dla architektów była ona "kosztem" a nie celem! To jest ich wypowiedź artystyczna (tak jak ją rozumiem): "chcemy uzyskać uniwersalną przestrzeń wystawienniczą i zrobimy to za wszelką cenę, lekceważąc sobie wszystko i wszystkich, bo nic poza tym nas nie obchodzi". Beuborg jest radykalnym i bezkompromisowym manifestem tej idei i w tym jest jego wartość. Nie twierdzę, że to było słuszne, ale z pewnością co najmniej dyskusyjne i konsekwentne do bólu.
Muzeum Guggenheima w Bilbao to nie jest (moim i nie tylko moim zdaniem) dobra architektura... To jest co najwyżej taka sobie, ogromna, efekciarska i niezwykle kosztowna rzeźba. Budynek spełnił swoje zadanie, co roku ściąga tłumy turystów i to jest ten "efekt Bilbao". Co ich jednak tam sprowadza? Sztuka? Geniusz Franka Gehry'ego? Wolne żarty... Oni przyjeżdżają i padają na kolana nie przed "wspaniałą architekturą" (której tam nie ma), nie przed piękną rzeźbą (jej też tam nie ma), ale przed tymi pierdylionami euro wywalonymi na tę inwestycję i one tam są, nie sposób ich nie zobaczyć, wrzeszczą wniebogłosy!
Piramidy na dziedzińcu Luwru to zupełnie inna bajka... Ming Pei dostał zadanie zaprojektowania wejścia do Luwru w centrum jego dziedzińca, miejsca skończonego architektonicznie i początku najwspanialszej osi urbanistycznej na świecie. On tego miejsca nie mógł zniekształcić i wywiązał się z tego w sposób genialny. Zaprojektował coś co jest zwiewne, lekkie, transparentne i "obce" do tego stopnia, że sprawia wrażenie jakby spadło z księżyca, jakiś czas sobie poleży, a potem to wyniosą. Nie dało się tego lepiej zrobić!
Co ma z tym wspólnego Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie? Czy jest niezwykle efektowne jak to w Bilbao? Naprawdę? Koszty owszem spore, ale jakoś ich nie widać od zewnątrz, nie budzą podziwu. Budynek odwołuje się do architektonicznego minimalizmu, ale współczesny minimalizm nie polega na tym by "nie było niczego", ale by swoją ideę (a ta musi wybrzmieć w architekturze!) odrzeć ze wszystkiego co odwraca uwagę (rozmienia na drobne) i w ten sposób wyeksponować: "less is more"! No więc na czym polega ta wypowiedź architekta: na tym, że nie ma nic do powiedzenia? Owszem, to nawet odważne (choć mało oryginalne), ale to za mało by udźwignąć tak ważny obiekt, o takiej funkcji i w takim miejscu.
Z piramidą w Luwrze nawet nie próbujmy porównywać...
A może to jest jednak Coś, może to jest wypowiedź na temat tzw. "współczesnej sztuki", którą obiekt ma magazynować? Ta myśl mnie prześladuje i nie tylko ja na to wpadłem, podobnie napisał pan Łukasz Warzecha. Ale wypowiedzi autorów o "sztuce współczesnej", która ma przede wszystkim prowokować", to już osobny poziom, ja już tego zwyczajnie nie mogą słuchać ani czytać. 107 lat! Ponad wiek temu Duchamp wyrwał w kiblu pisuar, umieścił go na wystawie i nadal tytuł "Fontanna". Czy to była sztuka to bym dyskutował, na pewno niezły żart ze sztuki, być może nawet głębsza wypowiedź o sztuce i otaczającym (I w.s.) świecie. A te "współczesne" patałachy i oszuści wciąż robią mniej- więcej to samo od ponad wieku (!), powtarzają ten sam dowcip z potężną siwą brodą i wciąż nazywają to sztuką NOWOCZESNĄ! Pakują na wystawę jakiś przypadkowy przedmiot, jakąś posklejaną w dwie doby "instalację" lub inne osmarkane paskudztwo (jedna hochsztaplerka dała tam swoje rozbabrane bety - Łukasz Warzecha o tym napisał) i "akt twórczy" ograniczają do nadania tytułu lub wywołania w inny sposób "skojarzeń prowokujących do pogłębionej refleksji". A ogłupiona publika (i krytyka!) od stu lat udaje, że się na to nabiera piejąc z zachwytu by (broń Panie Boże!) ktoś jej nie nazwał "zacofaną" i nie posądził o "brak zrozumienia"! Luuuuuudzie, jakie to jest żałosne, to nieustanne udawanie przed innymi, a w cięższych przypadkach przed samym sobą, jakie okropne ciężkie kompleksy to ujawnia!
I może właśnie to jest głębszy sens tego budynku? Jego "subtelna" drwina z odbiorców w duchu znanej baśni Andersena? Może architekt mówi do nas: "taka jest współczesna sztuka: zaprojektuję wam coś zupełnie nijakiego, brzydkiego i w oczywisty, NAJZUPEŁNIEJ OCZYWISTY sposób bezwartościowego, a WY BĘDZIECIE SIĘ ZACHWYCAĆ, ANALIZOWAĆ I PIAĆ Z ZACHWYTU!".
Taaaak... To chyba jest naprawdę ciekawy i całkiem przekonujący obiekt współczesnej architektury.
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura