Mecz był ciekawy, Danielle Collins pokazała, że potrafi grać w tenisa i to nieźle. Ale ja oczywiście nie o tym.
Nie pamiętam dlaczego, ale już wcześniej miałem wrażenie, że Amerykanka ma jakiś problem z Igą. Tym razem już nie można mieć wątpliwości. Iga potrafi wkurzyć tym podnoszeniem rakiety przed returnem (nie powinna tego robić jeśli przeciwniczka ewidentnie nie stara się zaskakiwać serwisem), oraz przeciąganiem przerw i to nie jest ładne, ale TYLE. Na korcie sprawy są uregulowane przez przepisy i walka trwa na wielu płaszczyznach, także w sposób który może się nie podobać. Profesjonaliści muszą sobie z tym radzić. Collins sobie nie poradziła, atak piłką w Igę można by kupić jako wypadek, gdyby nie tło tego wydarzenia, więc ja nie kupuję. Natomiast wycofanie się z gry bez wyraźnego powodu to rzecz już grubsza i raczej bez precedensu, zwłaszcza w powiązaniu ze słowami które padły po meczu z jej ust. I nie chodzi mi głównie o jakieś niejasne aluzje pod adresem Polki.
Gdy zaczynałem grać w tenisa (jakoś tak pod koniec podstawówki, dobre 40 lat temu), postanowiłem "podciągnąć się teoretycznie", wypożyczając z biblioteki stary, wyświechtany poradnik dla początkujących tenisistów, autorstwa nie pamiętam kogo - któregoś z polskich sportowców sprzed albo zaraz po II w.s. Wiele tam było ciekawych i dobrych rad, z których jedna utkwiła mi w pamięci na dobre, gdyż zgodziłem się z nią w całej rozciągłości i przyjąłem za swoją zasadę.
Otóż po przegranej nigdy, przenigdy, nie wolno pozbawiać przeciwnika radości ze zwycięstwa, opowiadając o tym, jakie to niezwykłe dolegliwości spowodowały porażkę, jakie niespotykane zbiegi okoliczności nastąpiły ("wiesz, tak mam że w nocy w ogóle nie spałem i nawet miałem nie grać, ale pomyślałem że nie zrobię ci tej przykrości i przyszedłem") i co bolało, bo gdyby nie bolało to oczywiście wygrał bym w cuglach i z nogą w kieszeni. Takie zachowanie to jest kompletna tzw. "wiocha" (w sensie metaforycznym - sam mieszkam na wsi). Niestety, szybko zauważyłem, że to jest raczej regułą na polskich kortach, a po wczorajszej konferencji Collins widzę, że nie tylko na Polskich. Amerykanka najpierw wycofała się widząc że nie wygra, a potem uraczyła wszystkich opowieściami o swych trudnościach i dolegliwościach, o tym że grała na 20% (więc logicznie - gdyby grała na powiedzmy 50% to by zwyczajnie zmiotła Igę z kortu!), oraz o tym jak nieładnie zachowała się wobec niej Iga (co wciąż pozostaje dla wszystkich tajemnicą i chyba już pozostanie).
Collins kończy karierę, więc postąpiła niemądrze pokazując na koniec taki brak profesjonalizmu i zwykłą nieumiejętność przegranej. To już za nią pójdzie jak guma przyklejona do podeszwy. Cóż - najwyraźniej "gena nie wydłubiesz", niech to będzie przestrogą dla sportowców, by już za młodu uczyć się zwykłego savoir-vivre na korcie i poza nim.
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport