Jutro będziemy obchodzić dzień pamięci ofiar Rzezi Wołyńskiej i właśnie na Salonie toczy się ożywiona dyskusja o naszej pomocy walczącej Ukrainie w kontekście ówczesnych zbrodni UPA. Szczególnym przykładem jest notka blogera "Zamki na Piasku", pod podstępnym tytułem: "Wołyń - zapomnieć i z żywymi naprzód iść?" Tytułowe pytanie można by skwitować oczywistą i jedynie sensowną odpowiedzią: "Wołyń nie zapomnieć i z żywymi naprzód iść" (a niby co innego mielibyśmy robić?), ale sam tytuł, treść notki, jak i dyskusja pod nią ujawniają coś bardzo charakterystycznego dla "polskiego" rozumienia tego jak się powinno uprawiać politykę.
Między zbrodniami UPA w 1943r, a uwarunkowaniami dzisiejszej polityki w trójkącie Polska- Ukraina -Rosja nie ma żadnego związku - tak twierdzę. Oczywiście, jakieś zależności w następstwie wydarzeń historycznych zawsze się znajdą, ale chodzi mi o "tu i teraz" i o nasze postępowania wobec dzisiejszych Ukraińców. Tymczasem ogromna część naszych rodaków uważa, że taki związek istnieje i że powinien być uwzględniany w obecnej polityce Państwa Polskiego! Ich zdaniem, nasze postępowanie wobec Ukrainy powinno być uzależnione od tego jak dzisiejsi Ukraińcy odnoszą się do zbrodni swoich rodaków sprzed osiemdziesięciu lat. Co to oznacza?
Po pierwsze (i ważniejsze) oznacza to, że zdaniem wielu naszych rodaków nasi politycy powinni mieć bardziej ograniczoną swobodę manewru politycznego niż mają, bo ich postępowanie, bez względu na to czy korzystne dla Polski czy też nie, ma być uzależnione od tego co zrobią i co czują Ukraińcy. Tak więc nasi przywódcy powinni się powstrzymać od posunięć nawet potencjalnie korzystnych dla kraju, ze względu na stosunek Ukraińców do swojej historii - skuteczność naszej obecnej polityki ma być mniej ważna niż chęć udowodnienia Ukraińcom, że ich rodacy sprzed 80 lat byli zbrodniarzami. No cóż... Każdy kto trwa w związku małżeńskim co najmniej 8 lat (rozwody najczęściej następują po siedmiu latach pożycia) wie, że chęć udowodnienia małżonce w drodze dyskusji, że nie ma racji najczęściej nie prowadzi do niczego dobrego i lepiej jest jej pozwolić by sama się o tym przekonała. Zresztą Panowie po rozwodzie wiedzą to chyba nawet lepiej...
Po drugie (i tu nie odkryję żadnej sensacji), nasi rodacy uważają, że w polityce należy się kierować głównie emocjami, a interes jest na dalszym miejscu. Dobrze to wyświetla komentarz blogera "Ryszard58": "Na kłamstwie i historycznych półprawdach możemy niestety budować tylko "zamki na piasku", a nie trwałe podstawy do współpracy i pojednania polsko-ukraińskiego". Zwracam uwagę na na zbitkę: "współpracy i pojednania". Otóż śmiem twierdzić, że żadne "pojednanie" nie jest niezbędne dla współpracy politycznej i nie musie się z nią łączyć. Ja wiem, że w polskich uszach i oczach brzmi to jak jakaś straszna herezja, ale poza Polską to jest dość oczywiste. W polityce zdarza się, że "jest nam chwilowo po drodze" z nawet zaprzysięgłym wrogiem i nawiązując krótką lub dłuższą współpracę obie strony (skądinąd sobie wrogie) odnoszą w jakiejś dziedzinie korzyści. Przykładów jest wiele, choćby wstrzymanie działań sowieckich po wybuchu Powstania Warszawskiego. Dlaczego nie - skoro chodzi o korzyści i interesy?
Ale nieeeeee, zdaniem naszych rodaków w polityce nie chodzi wcale o korzyści i interesy, ale o uczucia i emocje: współpracę i realizację interesów możemy prowadzić z tymi których dlaczegoś lubimy i z którymi jesteśmy "pojednani", którym jesteśmy "wdzięczni" itp.; przeciwko tym których nie lubimy i z którymi mamy jakieś "zaszłości". Tak więc polityka ma być podporządkowana emocjom... No niestety, to jest chyba w Polsce nieuleczalne... O tym jak bardzo mamy to w głowach i w sercach nic nie świadczy lepiej niż ostatnie teksty i wypowiedzi tak znanego i zaprzysięgłego "realisty politycznego" jak p. Łukasz Warzecha. Pomstuje on mianowicie na władze Ukrainy, że nie zamierzają nam się odpowiednio odpłacić za nasze poświęcenie DLA NICH i za koszty które DLA NICH ponosimy. No tak. skoro Ukraińcy mieli by nam się za coś odpłacać, to znaczy że mieli by się kierować w polityce UCZUCIEM wdzięczności. Ale - co gorsze - skoro Ukraińcy mają powody do wdzięczności, to znaczy, że my postępujemy obecnie kierując się interesem Ukrainy, a nie Własnym! No bo jeśli nasze obecne działania wynikają z dążenia do realizacji własnych celów i interesów, to za co Ukraińcy mieli by się nam odpłacać?
A fakty są takie, że jesteśmy wraz z całą "flanką wschodnią" zagrożeni przez Rosję i - jak nietrudno zauważyć - Ukraina właśnie redukuje to zagrożenie i to na co najmniej kilka lat. Historia uczy nas, że Rosja nam nie odpuści i prędzej czy później nas ugryzie w ten czy inny sposób. Musimy się więc bronić, a najlepszy (i najtańszy) możliwy sposób, to walczyć na obcym terytorium i do ostatniej kropli krwi ... obcego żołnierza. Tak jak zawsze robili to perfidni Angole. Wielka Brytania ma w swej polityce, która uchodzi za sensowną (i nawet perfidną), jeden dogmat: sprzeciwia się zdominowaniu kontynentu przez jedno silne państwo, więc gra na podział i zawsze wspiera słabszego. Gdy silny był Napoleon - wspierała kolejne koalicje. Gdy silne stały się Niemcy- zaczęła wspierać Francję. Gdy Francja pokonała Niemcy (I w.s.) zaczęła wspierać ... Niemcy! (doprawdy mało kto poza profesjonalnymi historykami rozumie ten epizod tzw. polityki appeasement-u). Gdy Hitler urósł - zaczęła wspierać Francję, Polskę a nawet Rosję! Gdy Stalin zwyciężył i zdominował pół kontynentu - nastąpiła mowa z Fulton Churchilla i sojusz z Niemcami. Gdy Niemcy zdominowały UE i zawiązały sojusz z Francją - WB wspiera Międzymorze, jako potencjalnie jedyną siłę poza dominacją Niemiec. Dokładnie taką samą politykę powinniśmy prowadzić wobec krajów na wschód od nas: cieszyć się że są dwa a nie jeden i w dodatku skonfliktowane, oraz wspierać słabszego z nich. I WŁAŚNIE TO ROBIMY. Bronimy się przed Rosją kosztem (potwornym kosztem!) Ukraińców. Nasze postępowanie wobec nich przypomina nieco postępowanie Francji wobec nas w 1939r (tyle że my nie mamy żadnych zobowiązań więc nie ma mowy o zdradzie): dozbrajamy ich i zachęcamy do oporu. Robimy tak bo to osłabia Rosję, a więc jest zgodne z polską racją stanu. A ona polega na tym, by opór Ukrainy trwał jak najdłużej i jak najbardziej ją osłabił. Aby więc osiągnąć nasze polskie cele należy wszelkimi siłami wspierać Ukrainę. Możemy przy tym Ukraińców podziwiać, lubić, nie lubić, nienawidzić i żywić do nich jeszcze wiele innych UCZUĆ, to nie ma nic do rzeczy, WSPIERAMY ICH BO REALIZUJEMY W TEN SPOSÓB NASZE INTERESY I NASZE CELE! Koniec, kropka. No to za co oni mają nam być wdzięczni skoro nie są z pewnością tak głupi by tego nie rozumieć i nie widzieć, że to my i "pribałtyka" jesteśmy głównymi beneficjentami ich wylanej krwi i zniszczonego majątku?
A Wołyń? O zbrodniach na Wołyniu musimy pamiętać i dążyć do ich upamiętnienia, bezwzględnie też musimy godnie pochować ofiary. Tyle że ... z naszą obecną polityką wobec Rosji i Ukrainy nie ma to żadnego związku i nie powinno mieć. Uzależnianie pomocy od ustępst Ukrainy w polityce historycznej było by nie tylko kontrskuteczne, ale i ... niemoralne (zaznaczam: nie jestem przeciw kierowaniu się w polityce - w rozsądnym stopniu- poczuciem słuszności i moralnością, byle nie emocjami!). Aby te cele osiągnąć potrzebna jest jakaś współpraca Ukraińców, a więc jakieś pojednanie i uzgodnienie zbliżonych historycznych wersji wydarzeń. Czy naprawdę ktoś z Państwa uważa, ze Ukraińców można do tego zmusić uzależniając od tego pomoc dla nich? Naprawdę?
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka