Wszyscy wiemy, że Kaczyński zakazał parady gejów "bo tak", "bo ich nie lubi". A jak było w rzeczywistości:
treści decyzji wladz miasta, sa wskazane warunki, których nie spelnili organizatorzy manify. Chodzi o odpłatna ekspertyzę zmian organizacji ruchu. Koszt kilkudziesięciu tysiecy zlotych chcieli oni przerzucic na miasto i to był formalny, ale zgodny z prawem powód odmowy wydania zgody. Nie oczekuje przeprosin, choć brutalnym i niesprwiedliwym atakiem na tych, których szanuję jestem mocno urażony." (Antoni, blog W. Sadurskiego)
Czy wolność głoszenia poglądów oznacza również prawo do dofinansowania manifestacji blokującej ruch w mieście?
Czy tolerancja (łac. tolerare - znosić coś, cierpieć coś, wytrzymywać) oznacza także konieczność dofinansowywania tolerowanego zjawiska?
Czy wolność słowa nie powinna być realizowana za własne pieniądze?
Bo mam wrażenie że w tym przypadku Fundacja Równości tradycyjnie chciała miasto wydymać na kasę, a kiedy się nie udało po prostu olała obowiązujące prawo i jeszcze zwaliła winę na Kaczyńskich, manifestując nielegalnie w glorii męczenników.
O innych finansowych aspektach aktywizmu gejowskiego pisałem również tutaj:
Sól w nasze rany, cały wagon soli
By nie powiedział kto, że go nie boli
Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku
By nie powiedział kto, że widzi jasno
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka