Każdy, kto prowadzi jakiś projekt, zainteresowany jest sprawnym jego przebiegiem, to nie ulega wątpliwości.
Dotyczy to także projektów rządowych. Jednym z elementów takiego przebiegu jest czas.
Jaką rolę odgrywa czynnik czasu jeśli chodzi o ratyfikację przez Polskę "decyzji Rady (UE, Euratom) 2020/2053 z dnia 14 grudnia 2020 r. w sprawie systemu zasobów własnych Unii Europejskiej oraz uchylającej decyzję 2014/335/UE, Euratom".
Nieprzypadkowo w cudzysłowie znalazły się powyższe słowa, bowiem w powszechnym obiegu publicznym funkcjonuje pewien skrót, sugerujący, że chodzi jedynie o ratyfikację zgody parlamentu na stworzenie przez UE warunków finansowych, umożliwiających realizację projektu pn. Fundusz Odbudowy.
Dzisiaj, przyjęta już przez Sejm ustawa - zgoda na ratyfikację przez prezydenta RP - znajduje się w Senacie. Ten, jak w przypadku każdej ustawy, ma 30 dni na zajęcie stanowiska. Czy dowolnego? Nie, ale to tu nieistotne, bo nawet dowolnie bzdurne stanowisko senatu odrzucić może sejm.
Strona rządowa wystosowuje apele do marszałka senatu o jak najszybsze zajęcie stanowiska. Po co? Ano z dwu przyczyn. Pierwsza, to chęć przekazania decyzji prezydenta o ratyfikacji jak najwcześniej, ze względów wizerunkowych. Druga, oddziaływanie w kierunku osiągnięcia jednomyślności parlamentu.
Dłuższa debata wskazywałaby na brak tej jednomyślności a zamieszczenie choćby nie wiadomo jak absurdalnych uwag, czy nawet niedozwolonych poprawek otwiera pole do wątpliwości i kontestowania ustaleń samego szczytu grudniowego.
Tego rząd chciałby uniknąć, z przyczyn których uczestnikom debat w S24 objaśniać nie ma potrzeby. Tę najoczywistszą z oczywistych wymienię,- wizerunkowych.
Czy więc przedłużanie ratyfikacji ma sens, czy nie? Popierać, czy nie/
Inne tematy w dziale Polityka