Jeszcze przed pierwszym meczem było głośno, że będzie trudno, mówiono, że to grupa śmierci, że takie potęgi, ale liczono na pokonanie Austrii, czyli nie będziemy ostatnimi, a przy odrobinie szczęścia uda nam się wyjść z grupy.
Co ciekawe, że zarówno przed zawodnikami jak i trenerem stawia się idiotyczne zadanie "wyjść z grupy", a przy tym wyjściu liczyć na Opatrzność Bożą i łut szczęścia, że rywalom noga się powinie.
W mistrzostwach mecz pedzi za meczem, a że drużyna rozgrywa ich trzy, więc ten drugi jest już o wszystko, a ten ostatni co najwyżej może nam dać szanse matematyczne, a tak na prawdę jest o "HONOR".
A prawda jest taka, że przy 24 uczestnikach finałów dostać się do nich nie jest trudno, a po rozgrywkach grupowych powrót do domu zalicza nie połowa uczestników, tylko 1/3 (osiem zespołów). Wśród nich nie tylko MY, ale i nasi przeciwnicy z eliminacji, Czesi i Albańczycy, co pokazuje, że w tej drodze do finałów mieliśmy najpierw słabiutkich przeciwników, a potem brak woli w zwycięstwo, inaczej niż niedawno niżej notowane zespoły jak Słowacy, Śłoweńcy czy Rumuni.
Czy zatem "Nic się nie stało!"?
Pewnie tak, za chwilę kolejne eliminacje, rozszady trenerskie i zawodnicze i gra się będzie kręcić, ale to zawołanie "Nic się nie stało!" jest kompletnie idiotyczne, bo wyraża aprobatę bylejakości.
"Nie lubię miasta! nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport