W pamiętnym filmie "Trzech Kumpli" jest taka scena, w domu Lesława Maleszki (TW Ketman) gdy możemy zaobserwować go przy pracy. Rzekomo odsunięty od obowiązków w "Gazecie Wyborczej" Maleszka demonstruje swoje zaangażowanie w tworzenie "leadów", czyli zajawek tekstów.
W dobie internetu wielu czytelników i komentatorów zadowala się przeczytaniem tytułu bądź właśnie leadu. Korzystają z tego ochoczo duchowi spadkobiercy Maleszki, najczęściej poukrywani za pseudonimami, którzy manipulując tytułem i wstępem ustawiają w ten sposób ewentualną dyskusję.
Możemy właśnie na żywo zaobserwować w pełni ten mechanizm, na polskich portalach internetowych. Fala rozlewa się coraz szerzej, od TVP.Info, przez wp.pl po dziennik.pl różni mali Maleszkowie donoszą uprzejmie:
"Ekspert ws. Smoleńska: Możliwe że popełniłem błąd"
Niektórzy (jak np. Maleszka z dziennika.pl) oprócz obowiązkowej formułki dodają coś od siebie: "Ekspert Macierewicza spuszcza z tonu?"
Co ciekawe, prof. Wiesław Binienda nie od dziś twierdzi, że jego obliczenia mogą być obarczone błędem i prosi wszystkich, łącznie z prokuraturą i niesławną komisją Millera, o pomoc w dotarciu do wszystkich niezbędnych danych.
Skąd zatem ten sensacyjny ton w donosach Maleszków polskiej żurnalistyki?
No cóż. Nie można było dłużej przemilczeć faktu, że profesor Binienda przyleciał wczoraj do Polski i prezentuje publicznie wyniki swoich badań. Ale z drugiej strony nie można również powodowodować dysonansu poznawczego u wyznawców z sekty pancernej brzozy.
Stąd próba odebrania wiarygodności, ekspertowi z Zespołu Macierewicza. Próba żałosna.
Żaden szanujący się naukowiec nie może wykluczyć tego, że się myli. Po to właśnie profesor Binienda prezentuje publicznie wyniki swojej pracy, aby móc skonfrontować je z innymi badaniami i dojść dzięki temu do obiektywnej prawdy.
Te zasady i tego rodzaju rzetelność obce są zwolennikom sowieckiej metody badawczej. Ich raporty są nieomylne, nikt nie ma prawa podważać ich wiarygodności (według prezydenta Komorowskiego w ten sposób podważa autorytet państwa). Dla zwolenników sowieckiej metody badawczej każde zadekretowane stanowisko jest święte i nieodwołalne.
Tym się właśnie różni profesor Binienda od generał Anodiny, pułkownika E.Klicha i całej reszty pseudoekspertów rządowych, dla których prawda i rzetelność naukowa nie mają żadnego znaczenia. Jest gotów wziąć pełną odpowiedzialność za swoją pracę. W przeciwieństwie chociażby do tchórza z komisji Millera, który do dzisiaj nie chce się przyznać, że to on identyfikował głos generała Błasika.
Na koniec wypowiedź profesora Biniendy, z której duchowi spadkobiercy Maleszki sfastrygowali swój tytuł:
"Możliwe, że oni (inni eksperci - przyp. red,) zrobili błąd, możliwe, że ja zrobiłem błąd (...) dopóki nie dojdzie do spotkania, w którym przeprowadzona zostałaby rozmowa merytoryczna, dopóty trudno oczekiwać wniosków, po której stronie ten błąd leży”.
Ja dopuszczam wszystkie rozwiązania, ja jestem naukowcem, nie politykiem. Biorę wszystkie opcje pod uwagę i dopiero po ich analizie dochodzę do prawidłowej konkluzji. Tymczasem politycy nie analizowali żadnych innych opcji oprócz błędu pilotów "
Inne tematy w dziale Polityka