Wszystkie kawałki układanki zaczynają składać się w logiczną całość.
Do tej pory nie byłem wyrazicielem żadnej teorii o przyczynach katastrofy smoleńskiej, jednak od 10.04.2010 jestem wyczulony na każdą informację dotyczącą tej kwestii. Gromadzę w głowie zapas informacji i nie formowałem wcześniej żadnych kategorycznych wniosków.
To co się działo przed, ale i po katastrofie (to co się działo w trakcie być może nigdy nie zostanie odkryte) jasno wskazuje na pewne spójne działania, które miały uderzyć w Lecha Kaczyńskiego (i później w pamięć o nim). Polski rząd na czele z premierem Tuskiem i ministrami, konsekwentnie dążył do masakry wizerunku śp. prezydenta i smoleńska wizyta (rozbita na dwoje) miała także temu służyć.
W trwającą wizerunkową wojnę czynnie włączył się ambasador rosyjski, który twierdził, że nie wie o żadnej wizycie prezydenta, a co później okazało się kłamstwem (pierwszym, ale nie ostatnim w sprawie wizyty w Smoleńsku).
Dla mnie najbardziej szokującą sprawą jaką usłyszałem w relacji współpracowników śp. Lecha Kaczyńskiego, opowiadających o swoich przeżyciach w filmie "Mgła", nie był fakt ustawki "spontanicznych" uścisków z Putinem, które rzekomo w relacji władzy i "zaprzyjaźnionych" telewizji był naturalną reakcją pod wpływem chwili, być może dlatego, że szczątkowe informacje na ten temat były mi znane.
Dla mnie osobiście najbardziej bulwersujący jest fakt, że ambasador Rosji, który aktywnie włączył się w walkę z głową polskiego państwa otrzymał od Bronisława Komorowskiego order (a po wypełnieniu zadania dostał od swoich mocodawców awans na prestiżową placówkę w Berlinie).
Na tytułowe pytanie ("kto się boi mgły?"), które stawiam sobie po obejrzeniu wstrząsających wyznań, odpowiedzieć jest łatwo. Wystarczy wsłuchać się w ciszę, która zaległa po projekcji i udostępnieniu w sieci tego filmu. Medialna cisza jest tak dojmująca, że rozsadza mi głowę, ponieważ jak pisałem wcześniej, wielokrotnie po katastrofie modliłem się o to, żeby okazało się że nie był to zamach.
Wnioski jakie można wyciągnąć po ostatnich doniesieniach o "zacięciu" się rosyjskiej szpuli, czy o Turowskim który rozsiewał dezinformacje, na które złapano później "Gazetę Polską" (ktoś pamięta ilość urzedników polskich służb, które odsądzały od czci i wiary "smoleńskie hieny"?) są następujące:
Katastrofę smoleńską mogły spowodować dwie przyczyny:
1) Bałagan ze strony polskiej i rosyjskiej, będący wynikiem dążenia do wizerunkowej masakry wizyty śp. Lecha Kaczyńskiego, przez początkowe odmawianie prawa do lotu, namawianie do pozostania, po uwłaczające godności prezydenta, fatalne przygotowanie planu lotu, prognoz, lotniska i kontrolerów. Chodziło o walkę wizerunkową, którą zapowiedział już redaktor Kuźniar (ten co "wstaje i wie" - ciekawe od kogo), który publicznie rozważał rano 10.04.2010, jaką wpadkę tym razem popełni prezydent. Wszystko udało się zgodnie z planem, jednak ktoś nie przewidział, że może wyjść "za dobrze" i skończyć się tragedią.
2) Celowe dążenie do wprowadzenia pilotów w błąd, przez błędne ustawienie radiolatarni, zmuszenie przez Moskwę kontrolerów lotu do akceptacji lądowania w nieodpowiednich warunkach, błędne naprowadzanie (na kursie i na ścieżce), a w konsekwencji masakrę pasażerów. Udział strony polskiej (z informacji znanych dotąd) sprowadzał się do pomocy (być może nieświadomej) i umożliwienia przeprowadzenia skomplikowanej operacji logistyczno-propagandowej.
Za hipotezą nr1 przemawia strach polskiej strony, która reagowała chaotycznie po katastrofie (chociaż pewne działania można uznać za konsekwentnie zaplanowane, jak natychmiastowe przejęcie władzy przez Bronisława Komorowskiego), być może kluczem jest tutaj rzucona przez JKM hipoteza, o możliwej roli WSI, co w związku z zażyłością WSI i Bronisława Komorowskiego, jest ciekawym wątkiem dla prawdziwej (nie potiomkinowskiej) komisji, która z pewnością prędzej czy później zajmie się tą sprawą.
Hipoteza druga ma jednak dużo więcej przesłanek, które mogłyby ją potwierdzić. M.in sprawa ambasadora Turowskiego, który mianowany został na to stanowisko niedługo przed wizytą, a potem odgrywał dwuznaczną rolę przy rezonowaniu rosyjskiej dezinformacji. Przemawia za nią także strach kontrolerów, na który zwracałem uwagę wielokrotnie, prezentując filmik TVN24, który przedstawiał moment ich zatrzymania, ucieczki i ponownego zatrzymania.
Dzisiejsza informacja o drugiej dziwnej szpuli, która się "zacięła" powinna dać do myślenia ludziom, którzy powtarzają brednie o naciskach w kabinie pilotów. Bo nawet jeśli przyjąć najgorszą wersję i takie naciski były, to nie one stanowią bezpośrednią przyczynę katastrofy.
Odkąd dowiedziałem się, że polski akredytowany, który kreuje się na alfę i omegę w tej sprawie, nie badał ze swoimi ekspertami oderwanego skrzydła, które rzekomo było przyczyną obrotu i masakry pasażerów (tupolew ma wyjątkowo silne podwozie, które ochroniłoby by większość pasażerów przed przemieleniem), stwierdziłem, że nie można brać na poważnie ani rosyjskiego raportu (który jest "nie do przyjęcia"), ani uwag, czy ewentualnego raportu strony polskiej.
Nie można tego brać na poważnie, ponieważ obydwie strony przyczyniły się do tej katastrofy, nawet przyjmując legendarne "naciski" w kabinie pilotów i hipotezę nr 1 , czyli próbę wizerunkowej masakry, która wyszła "bardziej" niż była zaplanowana.
P.S. Nie wiem, czy ten tekst jest moim Rubikonem i dołączam tym samym do "paranoików smoleńskich"(a może zawsze tam byłem?) jednak staram się w tej sprawie zachować maksymalny dystans do własnych poglądów i sympatii politycznych.
Inne tematy w dziale Polityka