Chimay bleue warzone przez belgijskich trapistów.
Na nabrzeżu Manhattanu Pier 17, 28 grudnia 2009 r. (pite, nie warzone :) )
Podszedłem do widocznego w tle baru, obejrzałem wystawione butelki (w cenach 2 - 3 dolary), pysk mi się wykrzywił na widok liczb obrazujących procentową zawartość ekstraktu i alkoholu.
Więc pytam barmana czy ma naprawdę dobre piwo, bo jestem Polakiem i byle czego nie pijam. Spojrzał na mnie z wyraźnym szacunkiem i powiedział - oczywiście, za chwilę przyniosę.
No i przyniósł....
W tym momencie ja z kolei zacząłem z szacunkiem na butelkę patrzeć, jako że o tej marce conieco słyszałem.
- How many?
- Ten dollars.
Upsss....
Zacząłem intensywnie myśleć, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie mam wyjścia.... skoro przedstawiłem się jako Polak - smakosz.... a piwo się grzeje...
- Yes, I'll take it. This life is only one.
Siedzący na sąsiednim stołku Murzyn mało nie spadł z niego ze śmiechu....
I to było jedyne piwo, które przez miesiąc pobytu w NY wypiłem..... :))))))))
http://pl.wikipedia.org/wiki/Chimay_%28piwo%29
Notkę tę dedykuję Kochanej Siostrze i Kochanemu Szwagrowi, bez których tej notki nie byłoby.
Inne tematy w dziale Rozmaitości