Świętowanie stulecia odzyskania niepodległości przypomniało mi pewną cenną inicjatywę z samego początku Drugiej Rzeczypospolite,. polegającą na rozpisaniu wówczas konkursu na nowe słowa, mające zastąpić dotychczasowe nieporęczne „aeroplan” i „automobil”. W efekcie, w powszechnym społecznym konkursie zwyciężyły zupełnie nowe wyrazy „samolot” i „samochód”
W moim najszczerszym przekonaniu obecnie ta inicjatywa sprzed stu lat jest ze wszech miar godna powtórzenia wobec konkretnie najpopularniejszego we współczesnym języku polskim wyrazu, jakkolwiek z nieco innych przyczyn. Nie dlatego bowiem, iżby był on obcojęzycznego pochodzenia lub nieporęczny w wymowie, lecz z uwagi na jego zbyt szeroki desygnat, obejmujący w zasadzie wszelkiego rodzaju podmioty negatywnie postrzegane przez mówiącego, a przez to nie mające żadnej innej wspólnej dla nich wszystkich cechy. A co gorsza, określanie tym wspólnym słowem niektórych specjalnego rodzaju podmiotów może budzić sprzeciw wszystkich pozostałych, jako nie zasługujących na utożsamianie ich z tymi pierwszymi. Chodzi mianowicie o używanie owego pojemnego słowa także jako skrótowego synonimu dla określenia kogoś, kto zalicza się do polskiej klasy politycznej.
Weźmy dla przykładowego porównania osoby mające jeszcze niedawno monopol na to nazwanie, czyli żyjące z tzw. nierządu. Zarzut wobec nich stawiany dotyczy cielesnego wodzenia bliźnich na pokuszenie oraz materialnego korzystania z tych negatywnych zachowań. Ale, nie budzi wątpliwości, iż w wielu wypadkach czyny te są podejmowane z ekonomicznego czy nawet fizycznego przymusu. Więcej negatywnych cech przypisywanych tym osobom nie jest. A i zdarzają się piękne konwersje, nie tylko w przypadku Marii z Magdali. Przypominam też sobie relację jednego starego lwowiaka patrzącego w 1940 czy 1941 roku na hurtową wywózkę na Sybir pań z przybytków mieszczących się tradycyjnie w rejonie ul. Pohulanka. Panie odjeżdżając w deszczu upchane na odkrytych pakach ciężarówek śpiewały „Jeszcze Polska”.
Tymczasem przedstawiciele polskiej klasy politycznej dopuszczają się nieprzerwanie czynów o brzydocie moralnej nieporównywanie większej, niż gubienie duszy własnej i ew. przygodnego klienta.
Polskie życie publiczne jest praktycznie całkowicie zajęte przez partie polityczne. Zatem ludzie w nim występujący to tacy, którzy zapłacili doń wstępne polegające na wytrzebieniu się w swych publicznych poczynaniach z pryncypiów innych, niż nakaz partyjny (a zatem z przyzwoitości, samodzielności, zdrowego rozsądku, przywiązania do uznawanych wartości, empatii etc.). W dodatku, obecne na publicznej scenie polityczne stronnictwa nie kierują się już czymś takim, jak trwały i czytelny program polityczny, rzeczywistym celem ich wszelkiej aktywności jest wyłącznie zdobycie i utrzymanie władzy. Racje dobra publicznego są w tej rozgrywce całkowicie nieważne. Tymczasem nasza substancja państwowa nie jest rezerwuarem, na którym można pasożytować bez końca. Dno już od dawna widać, ale nie budzi to po żadnej stronie sceny politycznej odruchu otrzeźwienia. Perspektywa kolejnej katastrofy państwowości tych ludzi nie przeraża. Wypierają ją ze świadomości, albo mają dokąd i z czym uciec.
Jeśli zatem szukać analogii do takich postaw, to nie w prostytucji, a raczej w bandytyzmie. Choć i to jeszcze nie to. Bandyta co najwyżej okradnie z tego co jest. Polityk dla swej korzyści gotów jest pozbawić swe ofiary wartości wyższych niż materialne, np. pozbawić perspektyw czy odrzeć z godności. Przykład sprzed kilku dni: w telewizyjnym wywiadzie posłanka potwierdza na pytanie dziennikarki, iż „księża traktują zakonnice, zakony jak domy publiczne”. Tak po prostu. I nie widać żadnych oznak ostracyzmu po którejkolwiek stronie sceny politycznej dla tego wychlustu.
I teraz mały test dla Szanownych Czytelników niniejszego felietonu: czy użycie dla określenia osoby dopuszczającej się takiej wypowiedzi słowa na literę „k” jest dostatecznie adekwatne?
No właśnie. Dla mnie też brzmi ono w tej sytuacji jakoś tak eufemistycznie.
To w takim razie jakiego trafniejszego słowa użyć?
Zastanawiałem się trochę nad tym. Odkryłem przy okazji, że np. słowo „łajdak/łajdaczka” ma ponad 30 oficjalnie uznanych synonimów. Z nich wiele można by rozważyć jako właśnie skrótowe określenie przedstawiciela polskiej klasy politycznej. Np. zapomniane już słowo „swołocz” – całkiem niezłe, bo nawiązujące do motłochowatego charakteru całej tej grupy. I nie szkodzi, że pochodzenia rosyjskiego, nie bójmy się urody języków słowiańskich. W którejś powieści Miodraga Bulatovicia jest opisana uczta, na której wygłaszane są różne oryginalne toasty. I jeden stary Serb proponuje toast „na cześć litery j, albowiem na tą literę zaczyna się we wszystkich językach słowiańskich najważniejszy słowiański czasownik”.
Oczywiście, można by też po prostu używać określenia „polski polityk”, tak, jak w znanym skeczu kabaretu Dudek pada określenie „pan jesteś uprzejmy jak polski kelner”. Ale nie chciałbym iżby się ono przyjęło, bo przecież pragniemy w tej mierze odmiany. Żywimy nadzieję, że kiedyś wreszcie wykształcą się w naszym narodzie jakoweś elity z prawdziwego zdarzenia, składające się z ludzi, za którymi stoją jakieś ich osiągnięcia, a nie jakieś układy. Bo teraz – cóż… jak to w tej piosence T. Żeleńskiego- Boy’a, śpiewanej w „Zielonym Baloniku”:
„Nie mamy w Polsce monarchy,
Same w niej golce, lub parchy”.
Minęło od jej napisania ponad sto lat, a sytuacja bez zmian. Człowiek słysząc w odniesieniu do polityka słowo „reputacja” zastanawia się, czy pochodzi ono w tym konkretnym przypadku od łacińskiego słowa „puto” (sądzę), czy raczej od hiszpańskiego słowa „puta”, znaczącego coś zgoła innego.
A skoro stan ten utrzymuje się już jakiś czas i nic nie zwiastuje jego rychłej zmiany, warto stworzyć dlań osobne nazwanie. Niekoniecznie dosadne, ale takie, które wszystkim by się od razu kojarzyło z moherem z wełny leminga. Poddaję to pod rozwagę.
Stefan Płażek. 26 marca 2019
Inne tematy w dziale Polityka