Czy jest nagroda Nobla z psychologii? Nie? A to szkoda, bo bym się zgłosił po odbiór. Dokonałem albowiem ważnego odkrycia, które jestem w stanie poprzeć rozległymi obserwacjami. Tego mianowicie, iż narodziła się nasza rodzima, polska odmiana kompleksu kastracji, A mało tego, kompleks ten przybiera rozmiary masowej epidemii.
Jego objawy polegają na tym, iż osobnik nim dotknięty nie toleruje w swym ogrodzie żadnych roślin wyższych niż długość jego własnego członka (no, niech będzie że długość mniemana, a nie rzeczywista). Wystarczy popatrzeć gdziekolwiek w Polsce na nowo utworzone tereny domków jednorodzinnych – wszędzie tylko goła trawka i ew. parę nędznych miniaturowych iglaczków. No, może jeszcze przy domu jakieś tralki betonowe a’la Janukowycz albo krasnal z urodą p. Eriki Steinbach. I to już jest koniec. Gołe hektary z wytrzebionymi wszystkimi drzewami i krzewami. A zasłonę zamiast nich zapewniają pancerne wymyślne ogrodzenia, nierzadko w cenie, za którą można by kupić całą szkółkę leśną czy ozdobną. Co najwyżej jeszcze jakieś tuje, ale tylko sadzone w żywopłocik co 40 cm i chlastane równo z głową ( „żem jak tuja poderżniętą jest” jak śpiewała Irena Kwiatkowska w Kabarecie Starszych Panów).
I ta maniera rozprzestrzenia się jak zaraza mimo, że przecież o krok istnieją stare ogrody, zarośnięte wielkimi drzewami, pięknymi rzadkimi krzewami i bujnymi żywopłotami, oglądane przez wszystkich z zachwytem i zazdrością. Dlaczego tak się dzieje?
Tylko częściowo wytłumaczenie tkwi w przyczynach obiektywnych takich, jak skromne rozmiary obecnych działek oraz debilne prawo zmuszające każdego właściciela niedużego nawet drzewa do pisania podań o zgodę nie tylko na jego usunięcie, ale nawet na odpiłowanie większego konara ( tak oto stworzono przepis klasycznie „przewciwskuteczny”, który zamiast chronić drzewa powoduje, że ludzie wolą nie mieć ich w ogóle, aby nie było urzędowych kłopotów).
Istnieje jednak przecież obecnie cała gama egzemplarzy o dowolnie dobranym docelowo gabarycie czy wymaganiu siedliskowym. Poza tym, wiem jakie są możliwości nawet niedużej działki: do niedawna sam miałem skromny domek w centrum Krakowa z ogrodem zaledwie trzyarowym. A mimo to przez ponad 20 lat mieszkania tam nie tylko zachowałem po poprzedniczce 2 wielkie stare świerki, jabłoń, gruszę i 2 lilaki, ale do tego wyhodowałem pełnowymiarowe 2 brzozy, brzoskwinię, czereśnię, orzech, magnolię i ze 30 mb nieformowanego żywopłotu z różnorakich krzewów. I nie ingerowałem w przestrzeń sąsiadów, zaś w środku zostało jeszcze mnóstwo miejsca na trawnik i kwiaty. Mało tego, wszyscy sąsiedzi chwalili ten ogród, a latem na wyścigi wstawiali swe samochody w cień moich drzew padający na chodnik. Jednak naśladowców jakoś nie znalazłem.
Główne zatem przyczyny powiększania się grona ogrodowych eunuchów tkwią najzwyczajniej w nich samych – w ich konformizmie i lenistwie. Drzewo czy krzew wymaga wpierw szperania, zdobywania wiedzy, wydatku rzędu nierzadko aż czteropaku piwa, a następnie jakiejś pielęgnacji. No i jesienią zgrabienia liści, co jest czynnością zajmującą czas, w którym niejeden z nas zdołałby taki czteropak obalić, z przyjemnością a bez męczenia się.
Jednak sadźmy drzewa. Z czystego egoizmu, zaręczam. Bardzo bowiem szybko odkryjemy, że w ich cieniu to piweczko wchodzi nawet lepiej niż sąsiadowi pod parasolem z Castoramy, czy innej Ikei.
A poza tym gdy siedzimy pod własnym dorodnym platanem czy dębem, bije od nas czytelne przesłanie, że w naszej okolicy to my jesteśmy facetami rozmiaru XXL. W każdym calu, również bieżącym, że się tak wyrażę.
Stefan Płażek, Kraków 12 maja 2014 r.
Inne tematy w dziale Rozmaitości