Kilka dni temu jako adwokat sprawdzałem umowę, jaka do mojego klienta przyszła z pewnej spółki Skarbu Państwa – portu lotniczego w NN. I jedna rzecz mnie w niej zupełnie zaszokowała: podpisał ją w imieniu tej spółki nie jeden, nie dwóch, nie trzech, nie czterech, nie pięciu, nie sześciu, lecz aż siedmiu rozmaitego szczebla jej dygnitarzy. Nie licząc prawnika i księgowego.
Owszem, zdarzało mi się widzieć umowy ( np. PKP i okolice) z aż czterema dyrektorskimi podpisami, co już zakrawa na science fiction z punktu widzenia nauki o zarządzaniu. A tu -oddział! Mniej więcej tylu niemieckich spadochroniarzy pokonało w kilkanaście minut całą armię Belgii broniącą się w Eben Emael w maju 1940 r.
Przyczyna tego fenomenu jest dla wszystkich oczywista – spółki publiczne i wszelkie innego rodzaju podmioty sektora publicznego nader często służą jako przechowalnie wszelakiej maści polityków i ich dworzan. Dlatego nie obowiązują w znakomitej większości z nich żadne konkursy na kierownicze stanowiska. Ów porcik lotniczy wprawdzie nie może kupić rolki papieru klozetowego bez publicznego przetargu, ale dyrektorów dosypuje mu hojnie hurtem z wora rządząca akurat koalicja.
Wieczorem, pod wpływem odległego skojarzenia, postanowiłem sobie przypomnieć piękny film Ingmara Bergmana pt. „Siódma pieczęć”. I przy scenie, w której Rycerz (młodziutki Max von Sydow) wyjawia Śmierci podszywającej się pod spowiednika sposób, w jaki zamierza wygrać z nią partię szachów o swe życie, doznałem ponownego wstrząsu. Przyglądam się mianowicie aktorowi grającemu owego podstępnego kościeja – łysa pała, nieprzyjemne rozbiegane oczka, nos zmarszczony jakby powąchał g…o – wypisz wymaluj Jan Vincent Rostowski! Słowo! Sami zobaczcie na Youtube!
Swoją drogą, nie powinno to dziwić. Podobno tylko dwie rzeczy są na świecie pewne – śmierć i podatki. A i kontekst nielegalnego podsłuchu też jakoś pasuje.
Stefan Płażek, Kraków 14 czerwca 2013
Inne tematy w dziale Rozmaitości