Pamiętam, jak w morzu wypowiedzi zaistniałych 2 lata temu po beatyfikacji Jana Pawła II zabrakło mi jednego wątku. Tego mianowicie, że nie znajdujące precedensu, rekordowe tempo tego przedsięwzięcia to była wielka zasługa także Jego Następcy. A także poruszający dowód łączącej ich przyjaźni, silniejszej od śmierci. Dlatego szkoda, że wśród tysięcy transparentów przywiezionych na tą beatyfikację do Rzymu nie znalazło cię choćby kilka z wyrazem wdzięczności wobec Benedykta XVI.
Mamy okazję wyrazić ją teraz, przy Jego abdykacji. Nawet i po niemiecku – czemu nie? Przecież on też od ośmiu lat mówi do nas po polsku. Nam nic od tego nie ubędzie, a znajdziemy się elegancko.
Pamiętam też Jego wizytę w Krakowie i to powszechne odczucie, że mamy do czynienia z człowiekiem „dobrym z kościami”.
Benedykt XVI nie doczeka się już za życia dobrej prasy, to pewne. Cokolwiek zrobił – wizyty w Niemczech, Hiszpanii czy innych pogańskich krajach, ujarzmianie problemu pedofilskiego, stosunki międzyreligijne, ujmowanie się za prześladowanymi chrześcijanami, obrona dobrego imienia Piusa XII, szybka beatyfikacja JP II – wszystko spotykało się z gwałtowną „światową” krytyką prasową.
Pamiętam, jak ze 3 lata temu zrobiła się straszna chryja z Jego decyzją o przyjęciu z powrotem lefebrystów na łono Kościoła. Tzw. postępowi katolicy rozdzierali masowo szaty, Żydzi ujeżdżali sobie po Benedykcie jak po łysej kobyle za tego głupka Williamsona (biskupa lefebrystę negującego holokaust), a najlepszy numer zrobiła Angela Merkel, która wyraziła oburzenie wobec tej papieskiej decyzji w imieniu niezmiennie filosemickiego narodu niemieckiego.
Natomiast ja wtedy znów utwierdziłem się w sympatii do Niego. Jak jeszcze był prostym kardynałem, pewien wpływowy intelektualista wyraził w rozmowie z Nim zdanie, że jeśli Kościół nie zmieni swej linii (tzn. nie nazbyt właśnie postępowej), to dużo ludzi od Kościoła odejdzie. A Joseph R. na to: „No to będzie nas mniej”. I słusznie. Trzeba bardziej się bać Boga niż ludzi. A poza tym jest i przypowieść o synu marnotrawnym.
A my, Polacy nie zapominajmy, że JP II pożegnał się z nim na łożu śmierci jednym, z trudem wymówionym słowem –„ danke”.
Zaś jeśli już o sprawach eschatologicznych mowa, pozwolę sobie przytoczyć fragment z książki Josepha Ratzingera „Śmierć i życie wieczne” (wyd. niemieckie 1977, polskie 2000):
„Postawę wierzącego chrześcijanina wobec śmierci wyraża prośba z litanii do wszystkich świętych: „A subitanea morte libera nos Domine – od nagłej a niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie”. Nagłe odejście ze świata, bez przygotowania i zaopatrzenia na drogę, jawi się tu jako właściwe zagrożenie dla człowieka, od którego pragnie być wybawiony: chce przejść świadomie swój ostatni etap, chce sam kształtować swoje umieranie. Tymczasem gdyby trzeba było dzisiaj ułożyć jakąś litanię dla niewierzących, dawna prośba zamieniła by się niewątpliwie w swoje przeciwieństwo: O śmierć nagłą i niezauważalną prosimy Cię, Panie. (...) Okazuje się, że człowiek nie jest w stanie wyzbyć się całkowicie metafizycznego lęku. Chciałby zatem rzecz rozwiązać inaczej: chciałby sam stać się producentem śmierci i w ten sposób sprowadzić ją do kwestii czysto technicznej, nie pozostawiając miejsca na wielkie pytanie o człowieczeństwo. Rosnące zainteresowanie kwestią eutanazji bierze się stąd, że człowiek chce uniknąć śmierci jako spotykającego go fenomenu i chce ją zastąpić kwestią techniczną, którą on sam nie będzie musiał umierać. Usiłuje się zatrzasnąć drzwi przed metafizyką, nim jeszcze zdoła przez nie wkroczyć.
Cena, jaką za to płacimy, jest wysoka. Nieuniknionym następstwem dehumanizacji śmierci jest dehumanizacja życia. Jeśli chorobę i śmierć sprowadza się na płaszczyznę kwestii czysto technicznych, to i sam człowiek staje się tylko taką kwestią. Gdzie przyjęcie śmierci po ludzku staje się rzeczą zbyt niebezpieczną, tam niebezpieczny staje się sam fakt bycia człowiekiem”.
Joseph Ratzinger pozostał jako Papież Benedykt XVI wierny tym swym przekonaniom, a niewrażliwy na światowe opinie. Nigdy nie przestał nam mówić, iżbyśmy nie odchodzili od istoty naszego człowieczeństwa.
Jego obecne odejście jest jeszcze jednym gestem jego niezmiennej uczciwości i rzetelności.
Mało mamy takich. Duch Święty się nie pomylił. Niech teraz znów przybędzie.
Stefan Płażek, Kraków 12 lutego 2013 r.
Inne tematy w dziale Rozmaitości