Całe życie słyszałem to hasło i dopiero teraz po ponad pół wieku zdałem sobie sprawę, że wreszcie się ono ziściło – wszystko wskazuje na to, że nigdy więcej nie będzie u nas czegoś takiego jak Wrzesień 1939 r. Z trudem bo z trudem, ale udało się naszym kolejnym władzom ten stan osiągnąć. Zauważmy:
Państwo polskie wystawiło wtedy do walki półmilionową armię, która wprawdzie była dwukrotnie mniej liczna niż niemiecka (o sowieckiej już nawet nie wspomnę), ale walczyła miesiąc, tyle co francuska. I zadała Niemcom straty, po których ci odzyskiwali zdolność bojową pół roku. Otóż takiej armii nigdy już raczej nie wystawimy, a jej obecne możliwości obrony należy ujmować raczej w godzinach i minutach niż tygodniach.
Lotnictwo posiadało ok. 500 maszyn, własnej do tego produkcji, z których wiele było hitami eksportowymi. I zanim zostało unicestwione, pociągnęło za sobą tyle samo maszyn wroga. Obecnie mamy coś trzydzieści parę starych i wytłuczonych f-16 u progu śmierci technicznej, z czego połowa zdolna do wzbicia się w powietrze. Nie mamy żadnych szans nawet z lotnictwem Białorusi, dysponującym ok. tysiącem znakomitych posowieckich maszyn.
Marynarka wojenna wygenerowała m. in. kilka dużych okrętów podwodnych i kilka najnowocześniejszych niszczycieli. Okryły się one nieśmiertelną sławą. Obecna nasza Navy składa się głównie z paru biurowców z zawartością i nie jest w stanie nawet regularnie patrolować wybrzeża w czasie pokoju (ale ciągle jeszcze jest lepsza niż białoruska, o ile chytry Łukaszenka nie odbudował po cichu czegoś na kształt naszej przedwojennej Flotylli Pińskiej – wtedy leżymy).
Nikt już nawet nie pamięta o mistrzowsko wyszkolonej artylerii, przed którą Niemcy ostrzegali w oficjalnych rozkazach. Działa na Helu umilkły dopiero w październiku.
Wprawdzie wódz naczelny okazał się pomyłką, najpierw chowając się w Modlinie (także przed własną armią) jak rydz w trawie, a potem zmykając za granicę w sposób śmigły, ale na szczeblu taktycznym armia była bardzo dobrze dowodzona. Nazwiska z Września takie jak Kutrzeba, Sucharski, Raginis, Unrug, Kleeberg, Szylling, Dobrzański i wiele innych są powtarzane z czcią przez kolejne pokolenia Polaków. Kadra oficerska budziła respekt u wrogów (jednym z jego ewidentnych przejawów, co prawda okazanym na sposób czysto azjatycki, było wymordowanie jej w niewoli w pień przez Sowietów). Czy znamy obecnie choć jednego oficera wokół którego moglibyśmy się skupić w chwili klęski?
Żołnierze wykazali wspaniałą odporność psychiczną, idąc potem masowo dalej walczyć we Francji i w stu innych miejscach, a w kraju tworząc regularną podziemną armię. Też tego teraz jakoś nie widzę. Zresztą, czy istnieje obecnie ośrodek władzy godny takiego poświęcenia i nadający mu sens, jak wówczas rząd polski na wychodźstwie?
Zbudowano również znakomity wywiad, służący potem aliantom. Generał Luftwaffe Adolf Galland, jeden z nielicznych nie skalanych zbrodniami wojennymi, pisze w swoich wspomnieniach mniej więcej tak: „Wszystkie bohaterskie wyczyny polskich żołnierzy, którymi Polacy - i słusznie - się szczycą, były dla wyniku II wojny bez znaczenia. Ale tą Enigmą nas załatwili. Posłałem przez nią niezliczone oddziały prosto w paszczę śmierci”.
Czy mamy teraz jakikolwiek wywiad i myśl techniczną? A skąd by się wzięły?
Dlatego powtarzam Wam Rodacy, bądźcie spokojni. Czegoś takiego jak Wrzesień 1939 roku już nigdy nie będzie. Jeśli ktokolwiek nas zaatakuje, nie ma nas w parę godzin, nawet nie zdąży się zebrać nasz gabinet figur wojskowych.
A dla tych których taka konkluzja zmartwiła, mam pocieszenie: współczesna młodzież szkolna nie wie o tym epizodzie naszej historii już niemal nic. A za parę lat dzięki wysiłkom MEN nie będzie wiedziała nic zupełnie. I wtedy pamięć Września przestanie kogokolwiek niepokoić. Albowiem jej już nie będzie. Po prostu. A nas krótko potem też już nie.
Stefan Płażek, Kraków 10.IX. 2012 r.
Inne tematy w dziale Rozmaitości