Na wstępie zaznaczam, że wbrew tytułowi rzecz nie będzie o polskiej klasie politycznej (o tym powiedziałem wszystko co myślę w tekście „K… jest zużyta”), lecz o kulinariach doby koronawirusa, odznaczającej się m. in. lodówkami pełnymi surowców o krótkim nieraz terminie przydatności do spożycia.
Jakieś 5 miesięcy temu byłem podejmowany obiadem przez prof. Piotra Tomasika (po królewsku, ale to nie dziwota gdy kucharz jest znamienitym chemikiem). I jako przystawkę zapowiedział on móżdżek. Zmarszczyłem się nieco, bo w czasach mojego wiejskiego dzieciństwa niezbyt gustowałem w tym akurat asortymencie podrobów (choć przepadały za nim mama i siostry), co zauważywszy gospodarz pospieszył z wyjaśnieniem, że jest to móżdżek tzw. fałszywy, tkanki nerwowej nie ma w nim ani grama. Zaś przepis pozyskał on od prof. Jerzego Aleksandrowicza (co też nie dziwota, bo któż ma być specjalistą od móżdżków jeśli nie psychiatra). I wjechała w salaterce jasnobeżowa masa o konsystencji humusa oraz zapachu łudząco podobnym do rzeczywistego usmażonego móżdżku. A do tego gorące grzanki.
Skosztowałem – no przepyszne! I na pewno nie humus. Więc co? Nie zdołałem zgadnąć tym bardziej iż zaznaczono, że główny surowiec nie jest ani roślinny ani zwierzęcy. To – drożdże! No rzeczywiście – grzyby to wszak osobne królestwo.
Ponieważ zaś teraz wszyscy jesteśmy posiadaczami ton drożdży którym właśnie mija termin przydatności do spożycia, więc hamletyzujemy czy je już wywalić czy jeszcze z tydzień o tym porozmyślać. Zatem postanowiłem udostępnić ten przepis Państwu. Nie jestem wprawdzie ani psychiatrą ani chemikiem, a jedynie prostym prawnikiem, ale z kolei w mojej dziedzinie funkcjonuje coś takiego jak „przepisy posiłkowe”, więc i ona ma w pewnym sensie troszeczkę wspólnego z gastronomią. Zatem - oto przepis.
Na niedużej patelni rozgrzewa się trochę oleju i wrzuca nań drobniutko posiekaną średnią cebulę (można też do niej dodać posiekany ząbek czosnku, ale niekoniecznie). Ma się ona jedynie zeszklić, nie zbrązowieć. Gdy już jest gotowa, wrzuca się na nią pokruszoną paczuszkę drożdży 10 dkg i parę razy lekko miesza, niech drożdże roztapiają się zwolna na półpłynną masę. W tym czasie w kubeczku rozkłóca się 2 jajka ze szczyptą soli i pieprzem, a gdy drożdże się całkiem roztopią (to ważne by je uśmiercić!), wlewa się do nich tą masę jajeczną i miesza ok. minuty by się zrobiła jednolita substancja, po czym zestawia z gazu i podaje na gorąco ze świeżym pieczywem lub gorącymi grzankami. Ale na zimno też jest dobre. Smacznego.
PS. Byłbym zapomniał – sposób na zwalczenie koronawirusa już od dawna istnieje - polecam lekturę wiersza Andrzeja Waligórskiego pt. „Bakcyl”.
Stefan Płażek, Kraków 16.IV.2020
Inne tematy w dziale Rozmaitości