Można w miarę bezpiecznie chodzić po wysokich górach latem, a jeździć w nich z ograniczonym ryzykiem na nartach i na snowboardzie w zimie. Dlaczego jednak tak wiele osób decyduje się wędrować po otwartych od wczesnej wiosny do późnej jesieni tatrzańskich, beskidzkich i sudeckich szlakach turystycznych (na sezon zimowe są one zamykane), kiedy zalegają na nich jeszcze spore płaty śniegu, a kamienie są oblodzone?
Rozumiem, że jest to normalne dla doświadczonych wspinaczy, którzy doskonale wiedzą, jak poradzić sobie w trudnych warunkach i często ćwiczą w ten sposób w Tatrach przed wyprawami w Alpy i w Himalaje. Nie pojmuję natomiast, czemu zdrowie i życie narażają o tej porze roku pozbawieni odpowiednich umiejętności w tej materii oraz elementarnej wyobraźni amatorzy.
Lekceważąc przestrogi dyrekcji parków narodowych i ratowników górskich cepry wybierają się w góry z przeświadczeniem, że na pewno dadzą sobie radę, po czym rozpaczliwie wzywają pomocy, a później dziwią się negatywnym komentarzom na temat ich bezsensownego, a na dodatek bardzo kosztownego postępowania.
filozof-fenomenolog, autor "Zarysu filozofii spotkania" i "Filozofów o godnym życiu", harcerz, publicysta prasy krajowej i polonijnej, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego, rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, były reprezentant prasowy pułkownika/generała Ryszarda Kuklińskiego w Polsce
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport