Wiele osób zainteresowanych gospodarką jest przekonanych, że okres 2006-2007 to zastój prywatyzacji. Tymczasem przeprowadziliśmy kilkadziesiąt transakcji prywatyzacyjnych, w różnych sektorach w wielu sektorach, wytrwale negocjując ceny. Wstrzymaliśmy kilka transakcji, jak np.sprzedaż Zakładów Azotowych w Kędzierzynie -Koźlu za półtoraroczny zysk lub sprzedaż Elektrowni Kozienice, która weszła do Enei.
Prywatyzacja w Polsce nie miała dobrej prasy. Popularne jest przekonanie, że prywatyzacja nie polega na budowie konkurencyjnej, efektywnej gospodarki, ale jest okazją do robienia dobrych interesów, zbyt dobrych interesów. Przekonanie to jest silne, nie tylko ze względu na działania mitycznych populistów, ale, przede wszystkim ze względu na błędy i patologie samego procesu. Na początku lat 90-tych poparcie dla prywatyzacji było bardzo wysokie. Spadło dopiero wówczas, gdy ludzie zobaczyli jak wygląda ona w praktyce. Klinicznym przykładem prywatyzacji z tamtych lat były Narodowe Fundusze Inwestycyjne.
Programem NFI objęto 512 firm. Skarb państwa uzyskał wpływy z emisji świadectw udziałowych w wysokości ok. 517 mln zł. Sprzedał także akcje w spółkach portfelowych, uzyskując 998 mln zł, akcje samych NFI za 51 mln, uzyskał też 112 mln zł z dywidend i praw poboru. Ogólna wartość przychodów to około 1,68 mld zł. Koszt programu NFI to 454 mln zł. Nadwyżka przychodów nad kosztami wyniosła około 1,2 mld zł. Przeciętnie za każdą z firm uczestniczących w programie uzyskano 2,3 mln zł. Oceniając potencjał spółek, które weszły do programu i biorąc pod uwagę prywatyzację podobnych firm, dokonywanych przez MSP w latach 2006-07, oceniam, że wpływy za każdą firmę mogłyby wynieść od 25 do 30 mln złotych. Nieuzyskane w ten sposób wpływy z prywatyzacji wyniosłyby 11 -14 mld złotych.
Skąd takie rezultaty? Program NFI został rozpoczęty w 1993 roku, kiedy na wiosnę Sejm przyjął stosowną ustawę. Aby przekonać opornych posłów do głosowani za ustawą - jak już przypominałem w innym rozdziale - premier Hanna Suchocka informowała podczas debaty, że w wypadku odrzucenia programu przepadną miliony ecu darowizn z Unii. Przez lata twórcy i zwolennicy tego programu (w tym były minister, a dzisiejszy eurodeputowany Janusz Lewanowski) sprawili, że wokół NFI narosły silne emocje, przedstawiali bowiem osoby krytykujące to zamierzenie jako przeciwników gospodarki rynkowej jako takiej, a na pewno ignorantów. Program był już realizowany przez rząd SLD-PSL i tolerancja dla patologii wykazywana przez te partie zapewne także wpłynęła na wynik finnasowy.
Podstawowym celem prywatyzacji jest pozyskanie dla przedsiębiorstwa silnego, jasno określonego właściciela, przynoszącego firmie kapitały na rozwój oraz ponoszącego odpowiedzialność za swoje decyzje. Program NFI skonstruowano dokładnie wbrew tej zasadzie. Akcje spółek uczestniczących w programie podzielono pomiędzy tzw. fundusz wiodący, który otrzymał 33 proc., czternaście funduszy mniejszościowych - każdy po 1,93 proc., skarb państwa (25 proc.), oraz pracowników - 15 proc. W wyniku takiej operacji własność i odpowiedzialność została rozproszona. Żaden z akcjonariuszy nie miał decydującego wpływu na spółkę. Co więcej, akcje przydzielano funduszom przez losowanie, co ma niewiele wspólnego z racjonalnością ekonomiczną, sprawia natomiast wrażenie obiektywności. Kolejny krok ku rozmyciu własności to powszechne świadectwa udziałowe (PŚU). Uprawniony do nabycia za cenę 20 zł świadectwa był każdy obywatel, który ukończył 18 lat, pod koniec okresu wydawania świadectw ustawiły się kolejki. Posiadacz takiego papieru mógł go wymienić na akcje funduszu, ale nie konkretnego, przez siebie wybranego (co pozwoliłoby na większe skupienie głosów). Otrzymywał po jednej akcji każdego z piętnastu funduszy. Co mógł zrobić sobie z tą akcją? Drugim celem PŚU była legitymizacja operacji - za 20 zł uczyniono miliony Polaków wspólnikami w przedsięwzięciu przechwycenia aktywów publicznych, ci ludzie żyrowali całą operację. PŚU podlegały swobodnemu obrotowi (można je było sprzedać w kantorze, a także pomiędzy osobami fizycznymi za pomocą zwykłej umowy), a z mocy prawa zostały dopuszczone do obrotu na warszawskiej giełdzie. Można bezpiecznie założyć, że takie rozwiązanie pozwoliło na wypranie znacznej ilości gotówki przez świat przestępczy.
W samych funduszach skarb państwa był jedynym akcjonariuszem na początku programu, lecz stopniowo jego udział malał, ze względu na wymianę świadectw na akcje. Szcególnym przepisem, działającym w otwarty sposób przeciwko dobru powszechnemu był art. 11 ustawy o NFI, który stwierdzał, że akcje skarbu państwa w NFI można umarzać bez obowiązku zwrotu wkładu. Oznacza to że co prawda skarb wniósł cały wkład na kapitał funduszu (tj. akcje spółek portfelowych), lecz ta sama ustawa stwierdzała, że można się go pozbyć za darmo, niejako wygonić publicznego akcjonariusza bez zapłaty. Dopiero od roku 2003 ten przepis zmieniono, nakazując wypłatę wynagrodzenia.
Deklarowanym celem funduszy było zarządzanie spółkami parterowymi, tak aby zwiększać wartość powierzonych im aktywów. Jednak zarządy nie czyniły tego same, lecz wynajęły spółki zarządzające, dla których uczyniono wyjątek w systemie prawa handlowego, pozwalając na udzielenie prokury osobie prawnej. Same spółki zarządzające oczywiście nie zarządzały, ponieważ nie miały żadnej przydatnej wiedzy fachowej. Ich wartość "dodana" polegała na zamawianiu programów restrukturyzacji od firm doradczych i nakazywaniu spółkom płacenia za te opracowania. Firmy zarządzające, które miały przekazać wiedzę dotyczącą działania w gospodarce rynkowej, stały się jedynie ciężarem.
W rezultacie aktywność zarządców skupiła się na sprzedaniu akcji spółek parterowych inwestorom oraz wypłaceniu sobie wynagrodzenia za "zarządzanie". Kolejny błąd polegał na tym, że same podmioty mogły być jednocześnie akcjonariuszami NFI oraz firm zarządzających. Firmy te przejęły kontrolę nad NFI, po czym wpłynęły na to, aby umowy o zarządzanie przybrały kształt zabezpieczający ich interesy. W efekcie związek między wynagrodzeniem a wynikami był żaden, za to wysokość wynagrodzenia wynosiła niemal 2/3 całych kosztów NFI.
Paweł Szałamacha
PS. spotkanie i dyskusja dotycząca książki (już w księgarniach) odbędzie się 24 listopada o 14 w PaP na Brackiej 6/8 w Warszawie. Panel poprowadzi Piotr Zaremba, a udział zapowiedzieli Paweł Śpiewak i Bronisław Wildstein.
Poznaniak, czasowo od szeregu lat w Warszawie. Wiceminister skarbu w rządzie PIS. Prawnik z wykształcenia, publicysta. W latach 2008-2011 prezes Instytutu Sobieskiego.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka