Pod koniec lat 90-tych uczestniczyłem w seminarium w Krakowie z udziałem ówczesnego przywódcy partii konserwatywnej Williama Hague, pozostającej do dziś w opozycji. Ambasador brytyjski w Warszawie przyjechał specjalnie do Krakowa, aby odebrać go z lotniska i towarzyszyć do hotelu. Tamto zdarzenie uzmysłowiło mi, czym może być opozycja, i jaka jest pozycja jej lidera. To człowiek który w ciągu kilku tygodni może przejąć odpowiedzialność za państwo, zaś opozycja jest częścią systemu państwowego. Nie jest grupą, którą należy rozbić i wsadzić do więzienia.
Nie zawsze tak było.
„Podróże Guliwera” to nie tylko bajka dla dzieci, to także traktat filozoficzno- polityczny. W jednym z rozdziałów Jonathan Swift opisuje wojnę domową pomiędzy zwolennikami obierania jajka ze skorupek od grubego końca, a tymi którzy preferują rozpoczynanie od cienkiego. Ten podstawowy życiowy dylemat rozgrzał emocje mieszkańców Liliputu do poziomu w którym musieli dobyć szabel. Miał też reperkusje międzynarodowe, ze względu na wsparcie udzielone jednej ze stron przez królestwo Blefusku. To obraz relacji między Wigami (partią liberalną) i Torysami (partią konserwatywną) osiemnastowiecznej Anglii. Według Swifta, różnice między partiami były niewielkie, natomiast temperatura sporu wysoka.
Podobną sytuację obserwowaliśmy od dnia, w którym okazało się, że faworyt wyborów parlamentarnych 2005 przegrał. Miało być pięknie. Partie uzupełniały się kompetencyjnie. PiS reprezentował przemyślane tezy dotyczące wymiaru sprawiedliwości, PO przedstawiała się jako partia fachowców od gospodarki. Wyborcy oczekiwali spójnego, uczciwego rządu. Niemniej tuż po ogłoszeniu wyników Bronisław Komorowski, obecny marszałek Sejmu, oznajmił, niech teraz PiS robi sobie koalicję z Samoobroną (nie jest to dokładny cytat). Z perspektywy ponad dwóch lat coraz bardziej jestem przekonany, że natychmiast po wyborach Platforma podjęła decyzję o niezawiązywaniu koalicji, a późniejsze negocjacje były jedynie rytuałem mającym przerzucić część odpowiedzialności na niedoszłego koalicjanta w oczach głosujących Polaków. Tą potyczkę o przekonanie opinii wygrała.
Gdy dziś zapytać wielu zwolenników PO, dlaczego w 2005 nie zawarli koalicji, odpowiadają z oburzeniem: - Z Kaczyńskim? Przecież on zawarł koalicję z Lepperem! Dokonują tym samym projekcji wydarzeń późniejszych, wynikłych z decyzji PO, na październik 2005. Przez ponad pół roku od wyborów PiS odganiał się kijem od partii Leppera i Giertycha, wyczerpując kolejne możliwości. W pierwszej kolejności negocjacje z Platformą. Następnie rozważanie rozwiązania Sejmu przez prezydenta na początku 2006 r., z powodu nieuchwalenia budżetu w konstytucyjnym trzymiesięcznym terminie od jego złożenia. Wówczas to nikt inny, jak Donald Tusk wzywał do kampanii nieposłuszeństwa obywatelskiego, a Marek Kotlinowski z LPR (który notabene dziś zasiada w Trybunale Konstytucyjnym) okupował fotel marszałka. Prezydent nie zdecydował się na rozwiązanie sejmu - opinie konstytucjonalistów co do sposobu obliczania terminu nie były jednorodne. Być może nie chciał rozpoczynać swojego urzędowania od takiej decyzji? Analizując te dwa lata, dziś można stwierdzić, że był to błąd.
Trzecim krokiem było podpisanie 2 lutego 2006 paktu stabilizacyjnego, czyli porozumienia o współpracy bez zawiązywania koalicji. Pakt chwiał się ustawicznie, więc PiS złożył wniosek o samorozwiązanie sejmu na wiosnę 2006, połączony z propozycją przyjęcia takiej zmiany ordynacji wyborczej, aby zwycięzca miał większość parlamentarną, skierowaną do PO. Platforma nie zaakceptowała jej, nie będąc pewna wyniku wyborów. Obowiązująca ordynacja dawała jej możliwość manewru. W przypadku przegranej, mogła zawiązywać koalicję z PSL lub SLD. Wniosek o rozwiązanie został odrzucony głosami LPR i Samoobrony, które pchały się do koalicji (i obawiały wyborów), oraz PO, która chciała wepchnąć PiS właśnie do tej koalicji, aby go zużyć moralnie.
Wreszcie nastąpiło zawarcie koalicji w maju 2006, po czym półtora roku szamotaniny, a zawiedzione nadzieje Polaków, oczekujących dobrego rządu skupiły się na Prawie i Sprawiedliwości. Pytanie retoryczne: czy zawierając koalicję z Lepperem, PiS tracił 5%, 25% czy 50% wiarygodności ?. Czy idee odnowy kraju zachowują moc przekonywania w sytuacji, gdy twarzą rządu jest Lepper, czy też może ulegają dyskredytacji?. PO wygrała tą wojnę o opinię także dlatego, że jedynie na początku drogi, jesienią 2005 musiała zmusić się do wysiłku aby przerzucić część winy za niezawiązanie koalicji, natomiast PiS będąc w koalicji z LPR i Samoobroną nie mógł non stop dystansować się od koalicjantów i okazywać swojego niezadowolenia. Przez półtora roku PO miała komfort wskazywania niedoszłego koalicjanta palcem, a on, zagryzając zęby trwał w niemiłym sobie towarzystwie.
Zapłacił za to cenę
Paweł Szałamacha
Poznaniak, czasowo od szeregu lat w Warszawie. Wiceminister skarbu w rządzie PIS. Prawnik z wykształcenia, publicysta. W latach 2008-2011 prezes Instytutu Sobieskiego.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka