Polskie Zaduszki. W kraju i wszędzie na świecie, tam gdzie chwila i kaprys losu porozrzucały rodaków. Setki tysięcy, miliony zniczy, dla nas, i dla pamięci tych co odeszli. W każdym polskim porcie, zawsze rok po roku, zapalają się setki świeczek pod symbolicznymi grobami tych którzy na zawsze pozostali w morzu. Morze jest jedno, od Helu do równika i pod oba bieguny.
W Hornsundzie, na samotnym przylądku Wilczka, tuż na brzegu Morza Grenlandzkiego stoi prosty krzyż z syberyjskiego drewna dryftowego.
Postawiony w 1982 roku jako swojego rodzaju znak protestu przeciwko Jaruzelskiemu, a tak naprawdę to dla
dodania sobie otuchy w straszliwej samotności miesięcy polarnej zimy. Przylądek Wilczka. Najbliższy bazie punkt orientacyjny. Z fiordu zawsze kiepsko widoczny bo znakiem orientacyjnym dla łodzi wracającej z Hetteviki lub Palmfyoden jest zawsze Hans. Niebieskawy, czasami brudnobiały stanowi wyraźną krechę krajobrazu a Wilczek, ta rzucona w morze kupa kamieni,
wyróżnia się dopiero po bliższym podpłynięciu, tym właśnie krzyżem. Wyniosła skałka, malutki husik u stóp krzyża. Miejsce dumania z ławeczką u wyblakłej ściany, która zachęca do tego by spocząć. Ale najpierw na skałkę z której widok roztacza się we wszystkie strony. Na drugi brzeg fiordu, na Hansa, w głąb na masyw Sofiekammen. Kiedy już jest zmierzch, to znaczy teraz właśnie od kilku tygodni, w oddali jarzą się światła bazy polarnej, jedyny znak ludzki w całym krajobrazie. Morze bez
cienia statku, u stóp bryły lodu uderzają jedna w druga z głuchym chrzęstem nakładającym się na turkot kamieni od strony otwartego morza. I gwiazdy nad głową i wiatr zacinający śniegiem, przed którym osłona właśnie na tej
malutkiej ławeczce przy ścianie husika.
Bóg tutaj nie jest małostkowy. To Bóg od wszelkich katastrof, od zagubienia pośród zabielonych gór, od zgniecenia przez lody, od szczelin i od przepaści.
Do spłowiałego i przesyconego solą drewna krzyża poprzybijano tabliczki. Niektóre byle jak, niektóre solidnie. Znaki szlaków wcześniejszych przybyszów, a to historia ostatnich czterdziestu lat, bez mała. Znaki ludzi i katastrof zamkniętych białym całunem w tych tam milczących masywach dookoła i w rozgadanym morzu, co to u stóp pokrywa się powoli lodową okową.
W dzień zaduszny, kiedy szlak na Wilczka wiedzie zasypany śniegiem i przez wywietrzyska gdzie zmarznięta na kamień, jakby jeszcze twardsza od kamienia skała daje tylko śliskie oparcie, zaraz na przemian z uciążliwym dreptaniem
po kolana w śniegu, idziemy krótkim szeregiem. Niby razem a każdy osobno. Do świątyni z kryształowym stropem utkanym czernią i światełkami gwiazd. Na skałę, gdzie wiatr wyje i targa włosy pod najbardziej zagubionym i osamotnionym krzyżem świata.
Zapalić światełka.
Inne tematy w dziale Kultura