Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen
890
BLOG

Aborcja i pies

Marcin B. Brixen Marcin B. Brixen Zwierzęta Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Dozorca ma wiele obowiązków do wypełnienia. to nie tylko banalne zamiatanie chodnika pod blokiem. Ale to nie znaczy, że dozorca zgodzi się na wszystko. Ma on swój honor i właśnie honorem uniosła się pani Sitko odmawiając lokatorowi z pierwszego piętra, który niedawno się wprowadził.
- Chyba pan oszalał! - zakrzyknęła pani Sitko falując z oburzenia. - Ja nie będę panu wyprowadzać psa!
- Wyjeżdżam na pół dnia.
- Niech pan zabierze psa ze sobą.
- Jestem jurorem na dniu kota, wie pani co by się tam działo? Co to za problem na chwilkę psa wypuścić?
- Na chwilkę? Pewno trzeba całą godzinę z nim biegać!
- Ale gdzie tam! Pies biega sam!
- Nasra mi na trawnik!
- Nie ma mowy! Jest dobrze ułożony!
- Nie!
- Czyli nienawidzi pani zwierząt - westchnął lokator. - Niechże pani spojrzy na tego biednego pieska. Jak on na panią patrzy. A pani go tak nienawidzi. Co on pani zrobił? No co, pytam się?
- Nie zga... Och, no dobrze, niech będzie - pani Sitko stopniało serce pod wpływem psiego spojrzenia.
- No to super, to niech pani słucha, tu ma pani klucze od mieszkania, jeść trzeba dać trzy razy, o tej, o tej i o tej, o tej godzinie musi wyjść na spacer, trzeba z nim biegać przez godzinę. Żartowałem. Biega sam, najczęściej robi kółka wokół śmietnika. To wszystko, dziękuję, do widzenia.
- Nie wierzę - jęknęła pani Sitko patrząc na trzymane w ręku klucze.
Kiedy nadeszła pora spaceru pani Sitko poszła do mieszkania lokatora, zapięła psa na smycz i wyprowadziła przed blok. Przed budynkiem było zaskakująco dużo ludzi. Jakaś grupa pań z transparentami "Aborcja jest fajna". Rozpoznała wśród nich mamę Wiktymiusza. A ze sklepu wracał nie kto inny jak mąż pani Sitko. I wtedy pani Sitko wpadła na genialny pomysł. Wręczyła smycz mężowi.
- Co to jest? - spytał zdumiony pan Sitko.
- Pies - odparła zjadliwie pani Sitko. - Nie widać?
- Widać, ale przecież my nie mamy psa.
- To nie nasz pies, tylko jednego z lokatorów. Obiecałam mu go wyprowadzić, więc przejdź się z nim godzinę. Wystarczy pobiegać z nim koło śmietnika.
- Dlaczego ja mam się przejść skoro ty obiecałaś? - zirytował się pan Sitko. Miał bowiem w siatce alkohol i budził się już w nim duch konsumpcji.
- Bo w naszym małżeństwie obowiązuje ciągłość prawna - oznajmiła z dumą pani Sitko. - Poza tym Jezus mawiał, że mąż i żona to jedno.
- Mawiał, mawiał, ale sam żony nie miał - burczał pan Sitko patrząc jak jego żona wchodzi do budynku. Z budynku za to wyszedł Łukaszek Hiobowski. I wtedy pan Sitko wpadł na genialny pomysł.
- Pomożesz mi chłopcze? To fajnie. To potrzymaj to - i pan Sitko wyciągnął siatkę w stronę Łukaszka, po czym w ostatniej chwili zmienił zdanie, cofnął rękę z siatkę i wyciągnął drugą. Wcisnął Łukaszkowi smycz. - Albo lepiej nie. Jeszcze byś zbił. Weź lepiej to.
- Co to jest???
- Pies - odparł pan Sitko z satysfakcją.
- Ale przecież państwo nie macie psa!
- Bo to nie nasz. To pies lokatora. Trzeba go wyprowadzić. Wystarczy pobiegać z nim godzinę koło śmietnika.
- Przecież ja nie będę biegał z cudzym psem... - zaczął Łukaszek i urwał, bo ktoś wybiegł z bloku mało go nie przewracając.
To była jego mama. Niosła transparent "Aborcja jest fajna".
- No wreszcie pani jest! - zakrzyknęła mama Wiktymusza. - Ile można czekać?
I panie z transparentami podeszły pod blok.
- Przepraszam za spóźnienie, to moja wina, przyznaję się do wszystkiego, wstydzę się i zapłacę - mama Łukaszka pochyliła głowę w pokorze. Pan Sitko zrobił facepalma. A pies zaczął piszczeć i wyrywać się w stronę śmietnika.
- Co to? - zdumiała się mama. I wtedy Łukaszek wpadł na genialny pomysł.
- Zlepek komórek - odparł błyskawicznie.
Obie mamy spojrzały na niego ze zdumieniem.
- No wie pani - głos mamy Wiktymiusza ociekał ironią. - To mój syn, choć taki mały, wie już kto nam przyniósł wolność w czterdziestym piątym, wie kto mordował w Jedwabnym i wie, że pies to nie zlepek komórek, a żywa, czująca istota.
- A żywa, czująca istota w brzuchu matki to też jest żywa, czująca istota? - spytał Łukaszek.
- To właśnie jest zlepek komórek - odparła ze spokojem mam Wiktymiusza. Mama Łukaszka cofnęła się dwa kroki. Wiedziała, że pytania jej syna są niezwykle niebezpieczne.
- W każdym brzuchu każdej matki? - pytał dalej Łukaszek.
- Tak! Tak!
- A u pieska?
Mama Wiktymiusza zaniemówiła.
- Tak się właśnie zastanawiam... ciągnął dalej Łukaszek. - Te wszystkie śliczne szczeniaczki... W brzuchu matki...Małe, ślepe i bezbronne... Szczypcami... Ciach...
- Nie! - krzyknęła mama Wiktymiusza i rozpłakała się.
- I dotyczy to nie tylko piesków! - pan Sitko złapał klimat. - Kotków też! Piękne małe puszyste kotki można abortować!
- Oczywiście, bo to przecież zlepek komórek - przytaknął Łukaszek. - To samo dotyczy chomiczków.
- I świnek morskich.
- Ale nie ograniczajmy się do zwierząt domowych. Koniki.
- Cielaczki!
- Kurczaczki! - zawołał Łukaszek.
Ale ostatnie słowo należało do pana Sitko. Spojrzał na trzymaną przez siebie siatkę, przez którą przebijała etykieta "miód pitny" i rzucił:
- Pszczółki!
To był coup de grace. Wszystkie panie płakały. Jedna wymiotowała.
- A mówię o tym dlatego, bo... - i Łukaszek pokazał coraz bardziej piszczącego psa, który szarpał się i przebierał łapami. - Bo ten pies jest w ciąży. I właściciel zamierza dzisiaj zabrać na aborcję.
Okrzyk zgrozy wyrwał się z piersi pań że aż transparenty "Aborcja jest fajna" im zadygotały w rękach.
- Trzeba temu zapobiec! - krzyknęła mama Wiktymiusza.
- Przecież to tylko zlepek komórek - poddał pan Sitko mocujący się z nakrętką miodu pitnego.
- Trzeba temu zapobiec, dlatego... - mama Wiktymiusza powtórzyła i przerwała, bowiem Łukaszek spuścił psa ze smyczy łżąc bezczelnie "się mi wyrwał". Pies wystartował jak rakieta i zniknął za śmietnikiem.
- Gonimy! - zakrzyknęła bojowo mama Wiktymiusza i panie ruszyły w pościg za zwierzakiem. Pan Sitko wreszcie odkręcił miód i mógł teraz w pełni rozkoszować się zmaganiami sportowymi.
Panie dwa razy miały realną szansę na złapanie psa. Było to na drugim i na szóstym okrążeniu wokół śmietnika. Potem dystans pomiędzy ściganym a ścigającymi zaczął rosnąć.
I na to wszystko wyszła pani Sitko. Zobaczyła zrujnowane trawniki, zarzygane schody i męża popijającego alkohol.
- Co ty robisz?! - zakrzyknęła strasznym głosem.
- Psa wyprowadzam - odparł pan Sitko dudniąc w butelkę.
W pani Sitko krew zagrała i rzuciła się na męża.
I na to wszystko nadszedł właściciel psa. Ogarnął tą scenę i zapozował do obrazu Muncha.
Podeszła do niego mama Wiktymiusza, dysząc ciężko ze zmęczenia.
- Jest pan wrednym chamem! – wrzeszczała machając transparentem „Aborcja jest fajna”. – Jak pan może wykonać aborcję na swoim psie! Nie ma pan serca ani sumienia! To barbarzyństwo!
Nadbiegł pies i zaczął łasić się do jego nóg.
- Boże, co za patologia tu mieszka - rzucił właściciel psa. - Reks, idziemy do domu!
-------------
marcinbrixen.pl
http://www.wydawnictwo-lena.pl/brixen3.html - blog w formie książki
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen

Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to co robi Łukaszek, a tym bardziej za to, co mówi Gruby Maciek. A tak poza tym, to fikcja, czysta fikcja. UWAGA! Podczas czytania nie należy jeść i pić! Nie zaleca się czytania pokątnie w obecności szefa! Opluty monitor czyścimy specjalną chusteczką, a klawiaturę szczoteczką do zębów (by Redpill)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości