Nowym pomysłem jest ukaranie krajów Europy wschodniej za brak zgody na przymusowe kontyngenty, jedynych, które skutecznie opierają się emigranckiemu chaosowi. Z boku wygląda to tak jakby przeludnione i zakorkowane problemami kraje Niemcy, Holandia, Belgia i Austria, miały się zamknąć we własnym sosie.
Francja, która ma problemy z budżetem bliskie już Hiszpanii i Włoch, czuje się zagrożona terroryzmem, a jeszcze bardziej niż uchodźcami nową gwiazdą polityczną - Frontem Narodowym. Francja już nie może więcej wprowadzać tzw. reform czyli zacoskania pasa, ignorowania bezrobocia młodych, obawy obywarteli o bezpieczeństwo. Francja już nie przyjmie nowych kontyngentów.
Dla gospodarki europy nie wygląda to optymistycznie. Firmy niemieckie produkujące blaszane domy i łóżka piętrowe oraz żywność nie wyczerpują ambicji ekonomii niemieckiej.
Już widać niepokój przedsiebiorcôw, którzy wspōłpracują z polskimi firmami, że zamykanie granic popsuje ich interesy.
Nie ma jednak żadnej realnej politycznej siły w parlamencie niemieckim, zdolnej powstrzymać kanclerz. 80% członków parlamentu to koalicja rządząca. Nawet koalicyjne SPD nie jest w stanie wydobyć głosu protestu. Wszyscy patrzą na Merkel a sami Niemcy coraz częściej z sympatią patrzą na siły pozaparlamentarne. Partie uznawane na skrajne ale wyrażające powszechne obawy niemieckiego społeczeństwa, które nie żyje w strzeżonych elitarnych dzielnicach. Ono żyje wśród uchodżców i dżwiga ciężary ich nadmiaru.
Czy Europa powstrzyma nowy Kulturkampf?
Część z naszych politycznych elit zdaje się niestety wspôłpracować z wrogiem. Dzisiejsze oświadczenia Schetyny i Siemoniaka nie dają złudzeń.