W historii Polski największym kłopotem okazuje się to, że dawno, dawno temu była ona całkiem sporym krajem, od morza do morza - jak to wspominamy. Ciągle odwołujemy się do tego okresu potęgi i nie potrafimy zaakceptować zmiany sytuacji.
Czechy podzieliły się, bez większej rozpaczy żegnacjąc Słowację. Dzisiaj są jedynym krajem z byłych demoludów, który może pochwalić się godziwymi warunkami życia swoich mieszkańców na poziomie nieamal zachodnioeuropejskim. Nie słychać także by kryzys wstrząsający Europą mocno ten kraj dotykał.
Podobnie jest z Austrią. To największe, jeszcze raptem sto lat temu światowe mocarstwo, nie rozpacza nad utraconymi ziemiami imperium, w którym ongi przecież słońce nie zachodziło. Maleńka Austria jest krajem bez większych problemów ekonomicznych z niewielkim jak na Europę bezrobociem.
Oba te kraje łączy plebejski, ludowy gen dominujący w mentalności tych narodów. Czesi wytracili swoich arystokratôw bodaj że w czasie wojen religijnych. Austriacy nie poczuwają się do większej więzi z Habsburgami.
My mamy swoją niezapomnianą wielkość i nieustającą za nią tęsknotę. Im bardziej traciliśmy swoje terytoria i tym mocniej wzrastała nasza tęsknota.
Cierpimy na nią i dzisiaj. Jest ona jakoś u podłoża konfliktu, który toczy nasz naród, a który się rozgrywa między partiami i ich zwolennikami. Dzieli je jakby mniejszy lub większy pragmatyzm w podejściu do naszej historii. Ale na dnie jest ta wzajemnie rozgrywana tęsknota za naszą wielkością.
I tak, Grupa Wyszehradzka, która za Lecha Kaczyńskiego miała jeszcze jakieś znaczenie, pod władzą Tuska jest już tworem symbolicznym wyrażającym się w popieraniu niekiedy Victora Orbana.
Lech Kaczyński widział naszą wielkość w swoistym przywództwie regionalnym, które okazało się niemożliwe do wypełnienia. Wiele było gestów i patosu mało działań testujących w dyplomacji zakulisowej. Nie powiodło się w Gruzji ani też nie doceniliśmy wroga w Smoleńsku. Rosja jest stale bardzo silna i nie pozwoli by nie tylko na jej terytorium dokonywały się jakieś krytyczne wobec niej ceremonie ale także i w jej strefie wpływów beztrosko sobie poczynały jakieś nowe koalicje.
Tusk postawił na nasze marzenie o wielkości cały swój pijar kierując nasze pragnienia, na miraże dobrobytu na emeryturze i nowoczesności europejskiej. Ujął młodszych i ambitniejszych. Po stronie Kaczyńskiego pozostał cały radiomaryjny i gazetopolski elektorat wiecznie niezadowolonych ze stanu naszego kraju ale i nie mających już większego wpływu. Nie udało się natomiast Pisowi pozyskać młodszych Polaków. Zostali w łapach Palikotôw, Wojewódzkich czy innych Lisów, mantalnie dryfując między skrajną obyczajowo lewicą a obiecującą europejski sukces Platformą.
Fascynacja konfliktem w PoPisie jest fascynacją obietnicy awansu Polski i Polaków na odmienne dla każdej z tych partii sposoby ale stale chodzi o obietnicę wielkości, wypełnienie tego głodu.
Wobec naszego doświadczenia ostatniego dwudziestolecia ciekawe jest porównanie naszej drogi z węgierską. Węgrzy za rządów socjalistów prywatyzowali się i wyprzedawali swój majątek na potęgę. Byli chwaleni przez wszystkie zachodnie rządy i główne pisma ekonomiczne, kraj ten był podawany jako wzór transformacji. Gdy jednak "nie zostało już nic do ukradzenia prócz powietrza" i kryzys wstrząsnał tym krajem, rządy przejął pragmatyk. Węgrzy nie rozliczali się, nie tkwili w duchach przeszłości. Orban wprowdził politykę gospodarczą dobrą dla Węgrów i tym ich przekonał. Zrobił to kosztem profitów jakie czerpały z Węgir firmy zachodnie starając się przy tym jak najbardziej oszczędzać Węgrów.
Czy u nas jest możliwe takie pragmatyczne porozumienie na prawicy? Zaletą Tuska jest to, że jego rządy, jednak postsolidarnościowe, trwają już drugą kadencję. Umizgi Millera nie odnoszą skutku. Wyrzucono Palikota. Wczoraj nawet Schetyna, który nie szczędził wcześniej złośliwości Gowinowi, przyznał, że Platforma jest formacją konserwatywno-liberalną, w odpowiedzi na zaczepki o ostatnie wypowiedzi ministra sprawiedliwości.
Już widzimy wyraźnie, że Konfkt, mający na celu napędzanie zwolenników, ulega zużyciu i trzeba przygotować się na sytuację, która rysuje się jako najbardziej prawdopodobna. Nie przybędzie więcej zwolenników partii Kaczyńskiego bo nie widać tam zdolności do przełomu otwierającego na szerszy elektorat. Platforma osłabia się i dojdzie do wymiany liderôw lub, co najmniej, do zmniejszenia elektoratu. W takim przypadku trzeba być przygotowanym na jedyną możliwą koalicję. Sugestia ze strony Schetyny o konserwatyzmie jest już jakimś dobrym początkiem. Teraz trzeba sygnału ze strony Pisu. Atakowanie partii rządzącej także za to, co robi dobrego, myślę o posunięciach Gowina, na pewno zbliżeniu nie służy.
Ostatnia decyzja sądu, uniewinniająca Sawicką, urasta do rangi prowokacji przeciwko rządowi Tuska. Znowu rozgorzał spór prawych przeciwko nieprawym. Najbardziej ucieszyła się lewica a posłowie Platformy nie skorzystali z okazji by poprawić swój image.
Konflikt jest czymś zdrowym a doskonalenie swojego stanowiska cenne. Dochodzimy jednak do ściany, czyli do sytuacji, w której zaprzeczanie wszelkim wartościom po stronie rywala i zamykanie sobie drogi do współpracy staje się dla funkcjonowania organizmu państwowego szkodliwe. Nie widzę innego koalicjanta dla PiSu niż ten, który zdolny jest wytworzyć się na bazie Platformy.
Trzeba spojrzeć z góry na trawiący Polskę konflikt polityczny i uświadomić sobie, że nie może to być bój na śmierć i życie. To nie jest tego typu spór choć wodzowie obu armii tak właśnie się zachowują.
Trzeba spojrzeć praktycznie i realnie na istniejące możliwości bo Polacy nie wybaczą politykom powrotu do władzy postkomuny. Trzeba zostawić na boku marzenia o wielkości i jedynej naszej słuszności bez względu na to, po której stronie konfliktu są nasze sympatie.
Salon24 stał się - w swej większości - tak bardzo monopartyjny, że utracił już trzeźwość rozeznania i szanse na dystansowanie się od politycznych gierek. A bez tego dystansu nie ruszymy do przodu
Inne tematy w dziale Polityka