Zwykle przychodził gdy już było po tradycyjnych elementach Wigilii, czytaniu Ewangelii, Opłatku, daniach wigilijnych jedynych w roku. Gdy już wszyscy byli nasyceni a na stół wkraczały ciasta, bakalie i cytrusy, gdy zaczynaliśmy już nucić kolędy.
Dzieci szukały Go po domu, wyglądały przez okno a On albo zostawiał swój wór pod drzwiami albo też wrzucał na balkon przelatując nad domem. Zawsze nas znajdował, gdziekolwiek mieszkaliśmy nigdy nie ominął nawszego domu.
Zawsze były tam niespodzianki przekraczające naszą wyobraźnię a po latach także marzenia naszych dzieci.
Kiedy już doszło do momentu, gdy starszy syn zetknął się z prawdą, doznał zachwiania wiary. Święty Mikołaj był dla niego najważniejszym argumentem za Bożym Cudem.
A nasza, i wszystkim nam podobnym, Wola, by pomagać temu Cudowi, by chcieć to czynić dla kochanych nam bliskich - nie była dla niego wystarczającym dowodem na istnienie Dobra Najwyższego, była zbyt abstrakcyjną argumentacją. Na jego twarzy widać było, iż piękny prezent nie zdołał zrekompensować rozczarowania.
Młodszy syn pojął tą konwencję dużo szybciej. Choć niepewność, jak to na prawdę jest, trwała latami.
Dzisiaj jesteśmy wszyscy dorosłymi ludźmi i prezenty zbierają się jakoś naturalnie wokół choinki. Niemal każdy myśli o drugim. Trafia się wśród nich zaskoczenie niespodzianką i to nam dzisiaj wystarcza.
Ale prawdziwy Święty Mikołaj wróci do nas dopiero wtedy, gdy zjawią się małe dzieci.
Inne tematy w dziale Kultura