Wrocław ma serce, duszę, czy jakąkolwiek zbliżoną metaforę zastosujemy do jego określenia, to miasto – ma to coś. Ów metafizyczny wymiar sprawia, że widzimy je jakoś inaczej, wyróżniamy od innych. Wiemy, że tu da się żyć. Ale jak wszędzie w Polsce – pomimo wszystko. Nie zawsze tak było i być może dopiero we wspólnocie Solidarności, a jeszcze bardziej wspólnocie losu pod stanem wojennym kiełkowało to nasze dla miasta lubienie.
Ostatni sensacyjny wywiad z Grzegorzem Braunem o „układzie wrocławskim” też wpisuje się w ten krajobraz może większej niż gdzie indziej, otwartości. Dysputy, jakie się także tutaj toczą wokół tego, co przeszłe, mroczne, i to pytanie, czy ma ono wpływ na dzisiejsze tętno tego miasta, nie ustają. Należą do oceny naszego tutaj bycia. Jednak ciepła jest skóra tego miasta, które powołuje się na to, co było i jest lepsze, na naszą solidarnościową przeszłość i skierowaną na edukację teraźniejszość. Pomimo, że są te zatrute wody gdzieniegdzie – psujące, niewidzialne. Pan Braun jest być może najwybitniejszą postacią tego miasta, a w swojej dziedzinie nawet na pewno. Nie ma drugiego tak bezkompromisowego badacza historii najnowszej, który ujmuje ją w nowoczesnej artystycznej formie niezwykłych dokumentów. Ostatnio był to film „New Poland” oraz, nie mogąca się przebić do mediów, przejmująca w swej wymowie „Eugenika”.
Jego wspaniały ojciec, reżyser Kazimierz Braun, wystawił we Wrocławiu swoją ostatnią w Polsce inscenizację, „Dżumę” Camusa. W 1983 roku, wiosną już ciepłą, chodziło się do Teatru Współczesnego na ten właśnie spektakl, gdzie ci, którzy uniknęli „ścieżki zdrowia” w wykonaniu zomowców w swoich uczelniach czy miejscach pracy, mogli ją przeżyć w tym niezwykłym przedstawieniu o przemocy, gdy przeganiano nas, widzów, w tym kobiety w ciąży, poprzez długie korytarze teatralnych kulis. Zomowcy, w bliskim zetknięciu, działali jak rozwścieczone psy. W tych swoich obcych pancerzach, uzbrojeni w pały i kaski ludzie bez twarzy, budzili terror. Pan Kazimierz po tym bardzo popularnym spektaklu musiał opuścić kraj, bo nie było już dla niego zajęcia w niechętnej mu ojczyżnie.
Grzegorz Braun też nie ma z ojczyzną lekko, a i miasto nie okazało się dla tego artysty odpowiednio życzliwe. Można by pomyśleć, że tak nowoczesne i szybko dochodzące do europejskich standardów miejsce w Polsce, z czego wszyscy jesteśmy dumni, powinno mieć odpowiedniej klasy instytucje, tak uniwersyteckie jak i sądownicze czy policyjne, a także media – które nie powinny dopuścić do prześladowania ludzi. A jednak tak się stało w przypadku niegodziwego procesu z prof. Miodkiem, jak i z prowokacją policyjną, w wyniku której, ten wspaniały obywatel naszego grodu jest nękany. To jednak bardzo źle świadczy o naszych czasach. W historii, o tej mrocznej przeszłości, która nie chce odejść, jest stale dużo prawdy. Może to nie jest do końca tak, jak domniemuje pan Grzegorz w „układzie wrocławskim”. Nie wszystkie osoby słusznie czyni współodpowiedzialnymi za to, co czasami tutaj wypływa na wierzch.
Jest pan Braun trochę jak ten szaleniec Boży, który śmiało otwiera nowe fronty, uparcie bezkompromisowy w swej odwadze i prawości. Przykład jego własnych perypetii jest przede wszystkim objawem czegoś naprawdę w tym kraju niegodnego i groźnego dla każdego z nas, jest naszą hańbą w kraju demokratycznym, wolnym, należącym do struktur zachodnich. Wszyscy w jakiś sposób jesteśmy tutaj ofiarami, skoro moralność części środowiska uniwersyteckiego odpowiedzialnego za naszą humanistykę zawiodła. Zawiódł sąd i policja, które dały się uwikłać w polityczne interesy grupy, która nie powinna w wolnym kraju mieć wpływu na życie obywateli. Zło jednak nie jest w naszym mieście wszechmocne. Coraz lepiej radzimy sobie z nim, gdyż liczy się dobra opinia przedstwicieli władzy w oczach mieszkańców.
Polityka partyjna, próby sterowania z centrum, nigdy temu prężnemu i chętnemu do zmian miastu nie sprzyjały. Opóźniały miejskie plany i pozamiejskie inwestycje. Także z tego miasta nie zniknęły pewne środowiska, ukryte, powiązane dawnymi lojalnościami.
Ale dominująca jest różnorodność i otwartość, z których Wrocław słynął już za komuny – trend, który narodził się tutaj wraz z nowym powojennym osadnictwem ludzi z różnych stron, pozbawionych wszystkiego i zaczynających życie od początku. Wrocławska wspólnota ujawniła się najpierw nieśmiało w strajkach uczelnianych 1968 roku, popartych spontanicznie nie tylko chlebem wrocławskich piekarzy. Potem był wybuch Solidarności. Różnorodność wrocławskiej opozycji była kontynuacją wcześniejszej różnorodności, którą widać już było w formach życia kulturalnego i niezależnych subkulturach. We wczesnej prasie niezależnej.
Architektoniczny plan sprawia, że miasto ujmuje przyjaźnie rzekę w swój krwioobieg, czyniąc z niej główną arterię powietrza i przyrody. Genialny pomysł odbudowy tego, co stare i zaniedbane przez powojenne lata, gdy cały naród budował swoją stolicę, rozpoczął się od rynku; odświeżenia po kolei jego kamieniczek, bruku, wyłączenia ruchu kołowego z centralnych miejsc, by oddać je mieszkańcom. Tutaj, jak w bryle naszej katedry, łączy się gotyk z barokiem w architekturze sakralnej, a wysokie kamienice świadczą o przeszłej świetności mieszczaństwa.
Kiedy w 1990 roku stary okulista dr Jacobs z Duesseldorfu zapytał: Czy nad Odrą we Wrocławiu jest tak samo pięknie jak przed wojną? – moje nieuczciwe kiwnięcie głową, ukrywało gorzką prawdę. Dzisiaj można zgodnie z prawdą powiedzieć, że tak, a może nawet piękniej? To za sprawą władz miasta nastąpił ten renesans, za sprawą ludzi, którzy doszli do jakiejś elementarnej zgody we wspólnym z mieszkańcami interesie. Zdolni są tutaj podejmować decyzje i działać. To, co zostało „pomimo” jest w każdym mieście, ale głównie stołecznym, i chyba to właśnie z niego, a nie z naszej prowincjolnalnej woli, przychodzi owego „pomimo” – umocnienie.
Układ jest, ale warszawski – co przejawia się najdobitniej w rozbiciu elektoratu stolicy przy każdych wyborach parlamentarnych, gdzie stale silna jest lewica i jej historyczne zaplecze. To tam najbardziej widać ten pokomunistyczny garb – w architekturze miasta, w podejmowanych decyzjach politycznych i gospodarczych, w zgubnych dla kraju kompromisach z sąsiadami – który jakoś dźwigamy wszyscy. A Wrocław to dobre miasto jest. Pomimo wszystko.
Inne tematy w dziale Polityka