Pożegnanie.
Nie znałam go, nigdy go nie spotkałam. A jednak dzisiaj żal mnie nie opuszcza.
Inny aktor, Andrzej Szczepkowski, ojciec wspaniałej córki, powiedział kiedyś, że aktorstwo to taki błazeński zawód, że aktor jest błaznem.
Szczepkowski żył w trudnych dla aktorów czasach, a jednak nie tylko w tej świadomej i pouczającej nas wtedy refleksji, by nie traktować aktorów w PRLu zbyt poważnie, zostawił swój ślad. Były też ciepłe role, dające uczucie ulgi, uczucie tej zwykłej miłości do człowieka. Podobną atmosferę pamiętamy z "Kabaretu Starszych Panów".
Pan Krzysztof Kolberger także był aktorem i człowiekiem. Dźwigał przez lata ból walki ze śmiertelną chorobą. Nadawał swemu życiu godność także poprzez udział w ważnych, dla odbudowującej się z trudem wspólnoty narodowej, przedsięwzięciach artystycznych. Obchodom historycznych wydarzeń udzielał swego pięknego, uduchowionego głosu. Przeczytał nam także "Testament" Jana Pawła. Jest mi przez to bliski i takim go zapamiętam. Świadomie był z nami.
Śliczny chłopiec w roli Romea, budził zachwyt i zazdrość zarazem, urodą otrzymaną. Zaimponował mi w roli starca, generała Dezyderego Chłapowskiego w "Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy", gdy na młodą twarz nałożył maskę osoby pomarszczonej wiekiem. Brakowało go w ostatnim roku, i będzie brakowało nadal.
Ze smutkiem patrzę na starszych aktorów, niegdyś w pięknych rolach, którzy dzisiaj jedynie błaznują - byle się dostać na strony tabloidów. Nikt z nas nie jest wieczny a - godność - ma swój piękny sens.
Inne tematy w dziale Kultura