Trwa medialny festiwal związany z reprywatyzacją kamienic warszawskich; kolejne "igrzyska" dla "ciemnego ludu".
Podjęcie przez PiS kwestii nieuczciwego przejmowania własności miejskich jest jak najbardziej chwalebne. Jednak w ferworze medialnych enuncjacji, być może świadomie, pomija się istotne rozróżnienie między sposobem przejmowania nieruchomości, a skutkami jakie to ze sobą niesie.
Zakładając bowiem, że sam proces zwrotu przedwojennej własności jest słuszny, to rodzi skutki prawne w postaci możliwości zarządzania odzyskaną własnością.
Utworzona Komisja Weryfikacyjna zajmuje się jedynie prawnymi aspektami przeprowadzonych reprywatyzacji. Jej uprawnienia nie dotyczą statusu mieszkańców kamienic, które reprywatyzowano "wraz z zawartością".
Pewnym domniemaniem jest, że gdyby prywatyzowano "uczciwie", to lokatorzy nie byliby pokrzywdzeni.
Tymczasem - nie ma jedno z drugim żadnego związku; wraz z uzyskaniem prawa własności, właściciel może dysponować swą własnością zgodnie własnym interesem.
Owszem, są pewne zobowiązania względem lokatorów, ale te rozwiązuje się na podstawie obowiązującego prawa, gdzie ważny jest jedynie interes właściciela, a co poniekąd usprawiedliwia działalność tzw. "czyścicieli kamienic", co odbierane jest jako krzywda dla zasiedziałych lokatorów.
To prawda, że naruszenie statusu jest tak odbierane. Jednakże jest też wątek etyczny, gdyż Warszawa "za komuny" była zasiedlana wyłącznie "swoimi". Nie było możliwości zameldowania w Warszawie bez stosownego zezwolenia. Przydziały lokali , szczególnie tych "w lepszych" miejscach, także dotyczyły ludzi związanych z reżimem, a koszta eksploatacyjne były znacząco niższe niż nawet koszt utrzymania, już o odtwarzaniu nie wspominając.
Nie twierdzę, że dotyczyło to wszystkich lokatorów, ale opisane relacje były oczywiste.
Ten stan trwał kilkadziesiąt lat - można twierdzić, że to bonus dla "kwaterunkowych" lokatorów ze strony komunistycznego reżimu.
Obecnie, nawet jeśli czynsze wzrosły do poziomu kosztów utrzymania, to i tak zmiana statusu własności budynku wiąże się też ze zmianą podejścia - właściciel nie tylko chce utrzymać swój stan posiadania, ale także chce mieć z tego zysk. To lokatorzy odbierają jako nieuzasadnioną krzywdę.
Tymczasem profity związane z mieszkaniem z kwaterunkowego przydziału można porównywać z uprzywilejowanymi emeryturami UB. Ich źródło jest identyczne i, konstatacja, w znacznej części dotyczy kręgu osób o zbliżonym statusie - ludzi związanych z byłym reżimem.
Oczywiście. Takie ujęcie tematu budzić będzie sprzeciw. Przecież znaczna część obecnych lokatorów nie ma nic wspólnego z UB, czy nawet z pracą na rzecz "komuny". To ludzie innych zawodów, a często nawet zasłużeni opozycjoniści.
Tyle, że jednak wychowali się w warunkach dużo lepszych niż reszta społeczeństwa, która musiała twardo walczyć "o swój kawałek podłogi".
Refleksja jaka tu przedstawiam wskazuje, że trudno o jednoznaczne oceny etyczne nawet w tak, wydawałoby się , oczywistej sytuacji. Potrzeba szerszej dyskusji na temat relacji społecznych związanych z własnością.
Obecnie rusza program "mieszkanie +". Wydźwięk społeczny jest tu zbliżony do tego jaki może towarzyszyć relacjom związanym z "kwaterunkiem"; dlaczego jeden dostanie, a drugi nie?
Owszem, należy dążyć, aby wszyscy "mieli dach nad głową", ale powinno to być związane ze zwrotnymi świadczeniami na rzecz społeczeństwa, a nie "rozdane po uważaniu".
Obecne rządy idą drogą "komuny", gdzie to państwo zwiększa sferę rozdawnictwa, a co musi wiązać się ze zwiększonym opodatkowaniem. Tymczasem potrzeba programu, który umożliwi samodzielne realizowanie takich potrzeb przez obywateli - bez "pomocy" państwa.
Niektórzy twierdzą, że poparcie dla PiS osiągnęło pułap możliwości oddziaływania. Być może jeśli zwolenników tej partii szukać wśród amatorów "darmowej zupy".
Jeśli jednak szukać trwałych podstaw poparcia, to konieczna jest zmiana relacji społecznych ze szczególnym odniesieniem do własności.
Wracając bowiem do reprywatyzacji warszawskich nieruchomości - rodzi się pytanie: kto jest ich właścicielem?
Czy jest to miasto, czy też odbudowana Warszawa jest wspólną własnością Narodu? Przecież cała Polska odbudowywała stolicę. Czy teraz urzędnicy Ratusza mają prawa właścicielskie dysponowania tym majątkiem?
Podobne pytanie dotyczy "sprywatyzowanego przemysłu"; czy państwo miało prawo sprzedawać (pomijając nawet, że w korupcyjnej otoczce), własność, która należała do całego Narodu?
Pytanie nie są retoryczne, a wiążą się z odpowiedzią na pytanie, czy Polska jest Rzeczpospolitą, czy "demokracją finansową".
członek SKPB, instruktor PZN, sternik jachtowy. 3 dzieci - dorośli. "Zaliczyłem" samotnie wycieczkę przez Kazachstan, Kirgizję, Chiny (prowincje Sinkiang, Tybet _ Kailash Kora, Quinghai, Gansu). Ostatnio, czyli od kilkudziesięciu już lat, zajmuję się porównaniami systemów filozoficznych kształtujących cywilizacje. Bazą jest myśl Konecznego, ale znacznie odbiegam od tamtych zasad. Tej tematyce, ale z naciskiem na podstawy rzeczypospolitej tworzę portal www.poczetRP.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka