Po wyborach w USA pojawiają się nadzieje na to, że Trump dokona "rewolucji normalności" i przywróci zdroworozsądkowe relacje społeczne.
Jeśli jednak przyjrzeć się zarówno zamierzeniom Trumpa jak i okolicznościom w jakich przyjdzie mu działać widać, że są to nieuzasadnione oczekiwania, jeśli brać pod uwagę zarówno zamierzenia jak i możliwości.
Niewątpliwie sztandarowym hasłem prezydenta elekta jest pierwszeństwo interesów USA, ale ... pod warunkiem, że te interesy nie kolidują z interesami Izraela. Czyli "America first", zaraz po Izraelu.
Tymczasem nie da się pogodzić prowadzonego przez Izrael ludobójstwa Palestyńczyków z dążeniem do odbudowy moralnej potęgi Ameryki, co może być tylko wiązane z dążeniem do rozwiązywania konfliktów między ludami różnych kultur.
Popierając Izrael - takiej pozycji nie da się osiągnąć. Pozostaje jedynie dążenie do utrzymania (a może odbudowy) pozycji największej potęgi militarnej narzucającej siłą swoje rozwiązania.
Tu pojawia się problem: czy USA stać na taką pozycję, a jeśli nawet leżałoby to w możliwościach, czy amerykańskie społeczeństwo gotowe jest ponosić koszta takich dążeń?
O ile jeszcze niedawno (cezurą jest atak na Irak na podstawie kłamliwych pomówień), pozycja "pecemakera" była przypisywana USA, co skłaniało wiele państw do współpracy i wspierania hegemona, to obecnie pozostali nieliczni. Jeśli zaś mówić o wspieraniu, to nie z racji ideowych, a wskazywanych, jako pragmatyczne, korzyści własnych, co miałoby wynikać z przynależności do obozu "największej potęgi", a co ma zapewnić zyski, które hegemon będzie rozdawał "za zasługi".
Czy te założenia mają szanse na realizację? Obawiam się, że są to już mrzonki, które coraz bardziej będą odbiegały od sekwencji rzeczywistych zdarzeń.
Obserwując naszą scenę polityczną można dostrzec, że na podobnych założeniach jest budowana nasza narracja i to zarówno ta "pisowska" jak i obozu rządzącego. Obie zakładają, że pozbędą się swoich przeciwników, PO licząc na wsparcie niemieckie, a PiS marząc o poparciu amerykańskim.
Widać zaś, że wewnętrzne problemy obu państw narastają (upadek rządu Scholza), co raczej nie wróży jednoznacznej wygranej likwidującej opozycję.
W efekcie mamy otwarcie na permanentny konflikt społeczny. Gdyby doszło do wyboru na Prezydenta RP osoby związanej z PO - spowodowałoby to niewątpliwie duży atut w rękach tego ugrupowania. Czy jednak nastąpiłoby wygaszenie konfliktu?
Pytanie jest retoryczne.
Również w naszym otoczeniu sytuacja jest podobna. Praktycznie w całej Europie istnieje nastawienie na rozwiązywanie spraw konfliktowych poprzez wygraną jednej ze stron. Należy zatem liczyć się z utrzymaniem stanu wrzenia, które wcześniej, czy później musi zakończyć się większym, bądź wielkim konfliktem. Narracja wojenna narasta, a sprawy przedstawiane są w ten sposób, że tylko militarne rozwiązanie przyniesie ich zakończenie.
Czy faktycznie?
Czy zatem istnieje droga rozwiązania pokojowego w tym "kłębowisku żmij"?
Wszystko wskazuje, że USA będą chciały wycofać się z Ukrainy. Widać, że osłabianie konfliktem Rosji nie przyniosło rezultatu. Brak też perspektyw na jakiekolwiek korzyści z konfliktu. Gorzej. Dalsze podtrzymywanie doprowadzi do wzrostu strat i może stanowić zagrożenie przy zaognianiu się sytuacji na Bliskim Wschodzie.
Miejsce po USA mogą przejąć Niemcy - leader Europy, zakusy będzie czyniła Turcja, ale też rola koordynatora przemian może przypaść Polsce.
Ta możliwość, wbrew pierwszym reakcjom, wydaje się najbardziej perspektywiczna. Trzeba zauważyć, że Niemcy budują swą hegemonię na bazie potęgi przemysłowej ingerującej w wewnętrzne rozwiązania innych krajów, z korzyścią dla Niemiec, co wzbudza już teraz opory, a antagonizmy wzrosną wraz z postępującym, a nieuchronnym kryzysem.
Turcja nie jest mile widziana na całym półwyspie Bałkańskim. Wystąpi silny opór przeciwko wzrostowi wpływów tego kraju.
Polska może więc uzyskać pozycję konsolidatora, ale pod warunkiem ideowego nawiązania do Rzeczpospolitej, gdzie wszystkie narody będą tworzyły wspólnotę skierowaną na wzajemną pomoc w rozwiązywaniu konfliktów i problemów ekonomicznych.
We wspólnocie (Rzeczypospolitej wielu narodów), powinno być równoprawne miejsce dla wszystkich, także tych, które teraz uważa się za wrogich. Jedynym ograniczeniem powinno być podżeganie do konfliktów; środowiska jątrzące powinny być eliminowane z przestrzeni publicznej, co niekoniecznie musi oznaczać fizyczną eliminację, a może być zakazem prezentowania treści idących we wskazanym kierunku.
Tak rozumiana wspólnota powinna zachować niezależność i w wyborach kierować się własnymi zasadami i interesami.
Kto zatem powinien zostać Prezydentem RP?
Tylko osoba zdolna do perspektywicznej wizji Polski i regionu, i dążąca do jej realizacji w warunkach, które istnieją. Nie można zakładać, że to będzie Wódz na Białym Koniu, który pokona wszystkie przeszkody, ale raczej osoba, która będzie kierowała się w wyborach dążeniem do stworzenia regionu, w którym panować będą zasady poszanowania wszystkich członków wspólnoty.
członek SKPB, instruktor PZN, sternik jachtowy. 3 dzieci - dorośli. "Zaliczyłem" samotnie wycieczkę przez Kazachstan, Kirgizję, Chiny (prowincje Sinkiang, Tybet _ Kailash Kora, Quinghai, Gansu). Ostatnio, czyli od kilkudziesięciu już lat, zajmuję się porównaniami systemów filozoficznych kształtujących cywilizacje. Bazą jest myśl Konecznego, ale znacznie odbiegam od tamtych zasad. Tej tematyce, ale z naciskiem na podstawy rzeczypospolitej tworzę portal www.poczetRP.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka