Przeczytana właśnie książka nie daje mi spokoju - trafnością spostrzeżeń i wniosków. Wniosków, wysnutych w 1922 roku na skutek spostrzeżeń dokonanych od grudnia 1914 do stycznia 1922 podczas przymusowego pobytu w Rosji przez Romana Dyboskiego, znanego anglistę. Otóż to, co napisał ów człowiek, potwierdza się niemal co do joty jeszcze TERAZ, ponad 90 lat później . Z przykrością rozpoznaję w nas, Polakach, objawy tej choroby, która błyskawicznie przeżarła cały gmach spróchniałego państwa rosyjskich carów. Owa choroba, bolszewizm po prostu, potrzebowała kilkudziesięciu lat, by i na nas odbić swe piętno. Czy mamy szanse ratunku?
Dyboski dla Rosji go nie widział, znowu - bardzo trafnie, ale co z nami?
Postaram się sukcesywnie przytaczać nieco fragmentów tej fascynującej i jakże aktualnej lektury.
Zatem: Roman Dyboski, "Siedem lat w Rosji i na Syberii" (ze wstępu Autora):
"Przed wojną Rosja dla mnie, jak dla każdego przeciętnego Europejczyka, była krajem <<nieograniczonych możliwości>>, dziwów bez końca i bogactw niewyczerpanych, zarówno w łonie ziemi, jak i w duszy ludu. Krainą nieograniczonych możliwości pozostała dla mnie Rosja i teraz (...). Ale, o ile chodzi o zjawiska społeczne i czyny zbiorowe, wszystko, co się w Rosji dzieje, ukazuje mi się teraz raczej jako nieodrodny plon, wyrastający na jednakowej glebie duszy narodowej z posiewu setek lat niewoli."
Jak pisze autor, w jego poglądach na Rosję podczas owych lat w niej pobytu zaszła zasadnicza zmiana. Oto zaczął dostrzegać typowo rosyjską cechę: "mużycki fatalizm, to ubóstwienie bezwładu" Stąd nie jest dla niego niespodzianką bolszewizm. "Jest raczej nieuniknionym ogniwem w łańcuchu losów tego narodu", co w toku narracji ujawnia się coraz bardziej.
Autor, człowiek wielce wykształcony i kulturalny, wykładowca z Wiednia i Krakowa, jako poddany Austrowęgier powołany do wojska w czasie I wojny światowej już w grudniu 1914 dostaje się do niewoli rosyjskiej. W ciągu kolejnych lat zaznaje doli i niedoli jenieckiego żywota i różnych jego odmian. To na półwolnej stopie mieszka w Moskwie, to przewieziony w głąb Rosji siedzi w obozie jenieckim strzeżonym przez Rosjan, potem Amerykanów, wreszcie Japończyków (ach, jakie obserwacje!), zostaje oficerem polskiej Dywizji Syberyjskiej, ponownie jeńcem - tym razem bolszewików, urzędnikiem w Krasnojarsku po swej ucieczce, więźniem Czeki...
Materiału tyle w jego niewielkiej książce, że nie wiadomo, od czego zaczynać, zaczynam zatem od początku.
Dyboski podczas pobytu w Moskwie jest świadkiem pogromów antyniemieckich w ostatnich dniach maja 1915.
"Oto Moskwa, jak za Napoleona, w sześćdziesięciu miejscach się pali, łuny i dymy pokrywaja niebo, a po ulicach płynie tłuszcza..."
Pogromy, reakcja na klęski rosyjskie na froncie, niszczyły i rabowały firmy niemieckie, ale też
"robota niszczycielska, jak zwykle u Moskali, zrobiona była z szerokim rozmachem i bardzo ryczałtowo, bo padły jej ofiarą także firmy, niczego wspólnego z niemieckością nie mające" a nawet rosyjskie firmy i to szczególnie potrzebne dla państwa i armii, jak firma aptekarska.
"ŻE POGROMY BYŁY, JAK ZWYKLE W ROSJI, ZAINICJOWANE PRZEZ SAMĄ WŁADZĘ RZĄDOWĄ, DLA ODWRÓCENIA UWAGI LUDU OD PRZESTĘPSTW RZĄDU, tego miałem naoczny dowód, kiedy... widziałem naczelnika miasta, Adrianowa, który się przypatrywał << wyczyszczaniu>> reszty towarów ze sklepu."
Było to tak oczywiste, że hrabina Wiera Bobrinska, "zirytowana biurokratyczną zwłoką w załatwianiu jakiejś ważnej sprawy wojenno-filantropijnej, krzyknęła do zgromadzonych dygnitarzy: <<Pogromy urządzać umiecie, a żołnierzom na froncie pomagać nie umiecie!>>"
I jeszcze: "takie było pierwsze moje na większą skalę zetknięcie z ta kapitalną cechą duszy rosyjskiej, jaką jest radykalizm - jednakowo zapamiętały i bezgraniczny w despotycznej zaciekłości i w rewolucyjnym uniesieniu, w ideowym zachwycie i w niszczycielskiej furii, w psiej pokorze niewolnika wschodniego i w anarchistycznej pogardzie dla najstarszych i najczcigodniejszych konwenasów i autorytetów".
Tyle na dziś, zapraszam do lektury następnych fragmentów.
Śpiew nad rzeką już rozbrzmiewa Puszczę biały kwiat oplata, Wawa-gęsi krzyczą w trzcinach, Orzeł prosto w słońce leci. Zmieńcie futra, bracia Mokwe, Wiatr z południa ciepło niesie. Uploaded with ImageShack.us
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura