W zasadzie miałem napisać o zmianie, którą może jeszcze niewielu dostrzega. Oto bowiem tuż po wizycie szefowej, Donald Tusk zmienił się na powrót z wojownika z nabiegłymi determinacją oczyma, gotowego na zdecydowane kroki w sprawie Ukrainy, w misia pysia zapewniającego o tym, że „nie da się sprowokować” , że „w polityce międzynarodowej „nie będziemy szukali guza, nie będziemy udawali kogoś innego, niż jesteśmy, nie będziemy narażali Polski na jakieś konfrontacje„. Tak oto kończy się etap burzy i naporu w peowskiej polityce wschodniej, kilkutygodniowa przerwa w „polityce piastowskiej” sprowadzającej się na kierunku wschodnim do autystycznego kiwania się w rytm sygnałów płynących z Berlina.
Nihil novi sub sole – chciałoby się rzec, ten „mąż stanu” nie po raz pierwszy w sytuacji kryzysowej „wycofuje się na z góry upatrzone pozycje”. Przy okazji jednak przyszła mi do głowy pewna analogia. Otóż z zachowaniem wszystkich proporcji zauważyłem pewne podobieństwo pomiędzy Tuskiem a Putinem. Oto dwóch (z zachowaniem proporcji, powtarzam) podstarzałych satrapów, wchodzi w, że tak powiem, wiek średni. Ze wszystkimi takiej andropauzy konsekwencjami, czyli czasem zgubnym połączeniem spadku potencji i sił witalnych z silną potrzebą potwierdzenia ich wysokiego poziomu.
Z jednej strony mamy porażkę idee fixe Władimira, w postaci odbudowy tej czy innej formy Związku Sowieckiego. Porażkę wynikającą głównie z osadzenia elit politycznych obecnej Rosji w czasie przeszłym, w którym miały nieograniczony wpływ na „masy”, które zdążyły się wyemancypować i w nosie mają wielkie koncepcje coraz bardziej groteskowego cara (zdaje się że nawet spośród zwykle przyjaznych państw – członków „unii celnej” żadne nie poparło rosyjskiej agresji). A z drugiej upadającego złotego chłopca, który rządził Polską prawie niepodzielnie przez ostatnie lata uwodząc może nieco koślawym, ale zawsze uśmiechem. Uśmiech coraz bardziej koślawy, chłopiec coraz bardziej zgorzkniały. rzeczy, które działy się wcześniej na pstryknięcie palcami dzisiaj zawodzą. Jeszcze poprawi sobie czasem humor jakimiś bajkami podległego sobie CBOSu, jeszcze czasem „zaprzyjaźnione media” pogłaszczą, ale to już nie to, jakoś tak trochę trupem śmierdzi. A nauczył się już brać przykład ze starszego brata. Choć oczywiście możliwości ma daleko mniejsze.
Jeden i drugi więc, jak gdyby kupowali sobie czerwone porszaki, których kolor ma odwrócić uwagę od siwych i łysych łbów, sprawili sobie nowe zabawki. Jeden Krym a drugi Kamińskiego. Obydwie zabawki są równie efektowne, co w dłuższym okresie kosztowne. W dodatku laski na ich widok nie mdleją. Choć przyznać trzeba, że przynajmniej Władimir trafił lepiej, bo Krym mimo wszystko od Kamińskiego trochę ładniejszy.
notka opublikowana na Blogpublika.com 18.03.2014
Inne tematy w dziale Polityka