Temu, że nie mam zaufania do prokuratorów wojskowych, którzy zaprzeczali wykazaniu przez detektory śladów materiałow wybuchowych by w końcu przyznać, że te wykazały obecność TNT, dałem wyraz już wczoraj. Trudno doszukiwać się w takim działaniu motywacji innej niż polityczna i trudno do takich "państwowców" mieć jakiekolwiek zaufanie. Dzisiaj to jednak zostawmy.
Zostawmy, ponieważ warto zauważyć co innego. Nawet ta, w jakims sensie, "skorumpowana politycznie" NPW nie wykluczyła jednoznacznie scenariusza wybuchu na pokładzie tupolewa. Przy czym znaznaczę, że ja nie mam pojęcia, czy ten wybuch miał miejsce, nie mieszam do tego kwestii wiary i wcale mi nie zależy na tym, żeby zdobyć ten leminży totem. Próbuję tylko zrozumieć dlaczego całemu (no prawie całemu, bo przecież Cezary Gmyz znajdował pośród niego dostrzegających zło informatorów) aparatowi państwa tak bardzo zależy na zaciemnieniu sprawy.
Prokuratorzy kilkakrotnie wyjaśniali, że sprawozdanie z przebiegu badań próbek nie ma charakteru ostatecznej opinii o obecności bądź braku śladów materiałów wybuchowych lub produktów ich spalania na wraku tupolewa. Co więcej na wyraźne pytanie Samuela Pereiry czy wybuch miał miejsce czy nie jeszcze raz to powtórzyli.
Skad więc te wasze tiumfalistyczne reakcje? Że Macierewicz ma kłopot? Że jakiś rozdział jest zamknięty? Tak bardzo chcieliscie coś usłyszeć, że to usłyszeliście? Ani Macierewicz swoich badań nie uzależnia jakoś szczególnie od działań prokuratury, do której zaufanie nie raz zostało podważone, ani nawet badania zlecone przez prokuraturę zostały zakończone.
Jeszcze ciekawszym pytaniem jest pytanie co kierowało Donaldem Tuskiem, który w tonie triumfalistycznym żąda przeprosin od "trotylowych awanturników". Panie premierze, czy pan słyszał co innego niż prokuratorzy powiedzieli? Czy bardzo pan chciał to usłyszeć? Czy też może mieli powiedzieć co innego? Nie za wcześnie pan triumfuje?
Inne tematy w dziale Polityka