Trwa zażarty spór o suwerenność. Czyli o to, czy państwa zjednoczonej Europy powinny zgodzić się na finansową kuratelę Brukseli, co miałoby zapobiegać nadmiernemu zadłużaniu się tychże państw. Nasza prawica uważa, że zgoda na kuratelę to zamach na niepodległe państwo. I że suwerenność to rzecz święta. No cóż, skoro suwerenność jest taką wartością, to zacząłem wodzić palcem po globusie szukając państwa najbliższego ideałowi suwerenności. I znalazłem. To Korea Północna.
Jest to państwo mało skrępowane umowami międzynarodowymi, gospodarkę ma w znacznym stopniu izolowaną od świata a armię całkiem silną. Nawet doktryna państwowa, zwana dżucze, oznacza w tłumaczeniu dosłownie „samodzielność”. Jeżeli suwerenność jest tak pyszna, to może i my, choć Słowianie nadwiślańscy, powinniśmy przyjąć doktrynę dżucze za swoją, po czym wystąpić z Unii, NATO i czego tam jeszcze? Oczami mej wyobraźni już widzę te wiwatujące skandowaniem tłumy, uradowane z niemal pełnej suwerenności.
Rzecz jasna, powyższa myśl jest demagogiczna, bo Korea Północna to po prostu wielki obóz koncentracyjny, którego władcy po cichu, gdzie się da, żebrzą o jedzenie. Realna suwerenność mierzona jest siłą gospodarki i powiązaną z nią siłą militarną. Mówiąc krótko, bogaty może więcej. Z tego punktu widzenia przed krajami Europy pojawia się ciekawy dylemat. Albo zgodzą się one na ograniczenie części swych praw i uzyskają narzędzie do powstrzymywania kryzysu, albo prawa zachowają, narażając się na tenże kryzys. A kryzys osłabi je gospodarczo – jedne mniej, drugie bardziej, ale osłabi. Wszystkie więc, choć w różnym stopniu, będą miały słabszą pozycję w relacjach między sobą, jak też w relacjach np. z USA czy Chinami. Musząc bardziej liczyć się z silniejszymi, będą mogły mniej, co oznacza, że staną się, de facto, mniej suwerenne.
W przypadku Polski kryzys może być bardzo dotkliwy, czyli może naszą suwerenność faktycznie mocno okroić. Aby na przykład otrzymać pomoc finansową, musielibyśmy się zgodzić na bardzo twarde warunki ze strony państw pomagających. I już nawet nie chcę szerzej pisać o niebezpieczeństwach dla naszej suwerenności, mogących wynikać z dezintegracją Europy w obliczu wzrostu nastrojów szowinistycznych w Rosji.
Dylemat jest więc taki: czy zrezygnować z części suwerenności aby zapobiec kryzysowi, czy też nie rezygnować, przeżyć kryzys i utracić część suwerenności, może nawet dużo większą.
Z czego logicznie wynika, że uczestnicy Marszu Niepodległości, który na 13 grudnia zwołuje PiS, partia wroga ustanowieniu finansowej kurateli ze strony Unii, będą – wbrew swym intencjom – gardłować za groźbą ograniczenia suwerenności w wyniku kryzysu.
A tak w ogóle to twórcy unii polsko – litewskiej, szczególnie lubelskiej, w grobach się przewracają, słysząc dyrdymały, że dobrowolne ograniczanie części suwerenności jest zawsze czymś godnym potępienia.
Koniec końców, jak ktoś bierze nawet ślub a nawet, dajmy na to, kota do domu, to też ogranicza swoją suwerenność. Tak to już jest w życiu, że obowiązuje zasada: coś za coś.
Poglądy idące w poprzek politycznych podziałów, unikanie zamykania się w bańkach dezinformacyjnych, chętniej konkretne sprawy niż partyjne spekulacje.
Dziennikarz, publicysta, bloger, z wykształcenia historyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka